poniedziałek, 29 marca 2010

Wyspa tajemnic

Jakiś ten zeszły tydzień kinowo pechowy... No, może nie powinienem zrzucać na pecha, przecież wyborów dokonywałem świadomie. A że tak się ułożyło...

Zorientowałem się, że są tacy, których ten film zachwyca, i tacy dla których to porażka reżysera.

Mnie nowy film Scorsese nie zmusił do intelektualnej gry, ani nie postraszył. Irytowały mnie sny, reminiscencje wojenne i nie tylko. Chciałbym wierzyć (trzeba by się twórcy zapytać), że pewna niechlujność w montażu, to zamierzony efekt (a la błąd w matriksie). Od pewnego momentu przestało mnie intrygować rozwiązanie, a forma przerosła treść.

Za każdym razem gdy w kinie spędzam ponad 2 godziny i się nie nudzę, a mam jednak poczucie, że na słabym filmie byłem, zastanawiam się, czy to tylko sprawny rzemieślnik z Hollywood tak potrafi? Bo zdarza się to tylko na produkcjach zza oceanu. A może zahipnotyzowanie bajaniem?

ps. wychodząc z kina usłyszałem, jak Pewna Pani, dziiiwnej aparycji, zwróciła się do Pana z dziiiwną aparycją, lekko się śmiejąc: eee tam, ja to się przez 15 lat w Tworkach na takich napatrzyłam...

sobota, 27 marca 2010

Hiszpanie w Warszawie (i nie tylko) odc. 2 i ostatni

Znowu 2 filmy, średnie.

Numero Tres (żeby być konsekwentnym): Strona B.

Chodzi o to, że różni muzycy z Barcelony (tak, tak, to znowu ona...), na co dzień grający w różnych ensemble'ach, miejscach itd., spotykają się przy jednym projekcie. A wszystko to służy pokazaniu przekroju aktualnych stylów, środowisk, miejsc, muzycznej panoramy Książęcego Miasta. No, za muzyką to ja jestem, zwłaszcza instrumenty dęte mnie poruszyły. Niemniej ten film jest tylko zapisem 'tu i teraz', co jest niewątpliwie podstawowym zadaniem dokumentu, a ja jednak wymagałbym od przedstawiciela tego gatunku WIĘCEJ, znacznie WIĘCEJ. Natomiast bardzo lubię muzykę na dużym ekranie - Shine a Light Stonesów mnie pochłonęło, wciągnęło do środka. I dlatego nie nudziłem się we środę, ale średnio było.

Numero Cuatro: Seks, kłamstwa i narkotyki*

I rzeczywiście te trzy słowa stanowią podstawę scenariusza filmu. Jeśli chodzi o seks, to Hiszpanom pokazywanie go wychodzi bardzo dobrze, naturalnie, boleśnie i radośnie, beż żenady, z całą krwisto-spoconą cielesnością i zmysłowością. Co do całości - obejrzałem, posłuchałem, nawet chwilę się pośmiałem, ale to dla młodszej młodzieży :) Tyle na ten temat.

* Tytuł hiszpański Mentiras y Gordas, czyli Kłamstwa i Grube jest bardziej subtelny, choć polski od razu przedstawia temat filmu od a do z. To tak na marginesie.

środa, 24 marca 2010

Hiszpanie w Warszawie (i nie tylko) odc. 1

Trwa 10. edycja TKH.

Widziałem dwa filmy.

Jeden słaby, drugi bardzo słaby (choć wiem, że uznawany za arcydzieło - dla hiszpańskojęzycznych - tu więcej).

1. 3:19*

Historia trzech młodych przyjaciół z których jeden (Ilan) umiera na raka. Motyw przedstawiony, zwłaszcza jak na nasze realia, momentami wręcz obrazoburczo - vide picie wody z prochami bohatera przez los przeznaczoną mu (?) dziewczynę. Zresztą wokół tego motywu kręci się ten film, ale za dużo łopatologicznego zwracania uwagi na przeznaczenie. Choć reżyser podpiera się (w miarę zręcznie) cytatami z Nieznośnej lekkości bytu Milana Kundery** i interesującą animacją (fajna kreska) o życiu XIX-wiecznego matematyka Evariste'a Galois, ocena filmu, jako rzekłem - słabo.

Prace Galois, docenione pośmiertnie, są uznawane za prekursorskie w dziedzinie teorii grup, jednej z obecnie głównych gałęzi algebry. M.in. wykorzystuje się ją w genetyce - i tu właśnie było nawiązanie do filmu: austriacki biolog dzięki niej wykazywał, że (w wielkim skrócie) to co podobne przyciąga się i nawet w wielkim, zróżnicowanym zbiorze, takie elementy się odnajdują. Teoria i sam Galois stanowili również temat pracy magisterskiej Lisy (rzeczonej wybranki losu Ilana) - tak wyjaśnia się, przez większą część filmu niezrozumiała, wspólnota animacji o Galois i historii Ilana & co. .

Nie to żebym się wymądrzał, wręcz przeciwnie - właśnie poczułem jaki jestem bezradny i jak daleko odszedłem od matematyki, która przez wiele lat mi towarzyszyła. Szczerze? Zatęskniłem za radością rozwiązywania równań... Serio.

Zabiegi scenariuszowe z przeskakiwaniem w czasie ciekawe, ale nie jakieś bardzo. Sprawne, ok.

Akcja dzieje się w Walencji, a ja ze swoim skrętem na Iberów mogę się wgapiać w ekran ze zdjęciami stamtąd bez chwili wytchnienia... Zboczenie, wiem.

* Księga Rodzaju - i tak na końcu czeka nas proch, pył i mgła.
** "...czy wydarzenie nie jest tym bardziej znaczące i wyjątkowe, im więcej potrzeba było przypadków, aby mogło nastąpić? Tylko przypadek może wyglądać jak wysłannik losu. To, co jest nieuchronne, czego się spodziewamy, co powtarza się codziennie, jest nieme. Tylko przypadek do nas przemawia."

2. W budowie

Bardzo słaby i gdyby nie to, że dotyczy ukochanej Barcelony, a w szczególności przebudowy placu Raval, gdzie nie raz*** jedliśmy kebaby i popijaliśmy piwko, a rozmowy głównie kręciły się wokół barw blaugrana (o życiu też było, zresztą - te kolory jak najbardziej radość życia poprawiają), to miałkie to. Dokumentalna obserwacja ingerencji w życie dzielnicy, destrukcja starego i budowa nowego plus rozmowy i postacie wokół - wszystko to można przekuć w jakieś porównania, jest sporo filozujących tekstów prostych ludzi na ważkie tematy itd. Ale nudzi. Jedna postać, Antonia - starego marynarza, wyróżnia się i wywołuje autentyczny śmiech i zainteresowanie, przywołuje na myśl dialogi/monologi spomiędzy Lyncha, Jarmuscha i Tarantino. Jest jeszcze Abdel Aziz - marokański murarz, rewolucyjny poeta i filozof, który zaczyna każdy dzień od odśpiewania "Międzynarodówki". Poza tym - za długo.

*** Uspokajam purystów językowych - ponieważ akcent pada na raz, pisownia jest poprawna.

niedziela, 21 marca 2010

W chmurach

Kolejny po Juno nieschematyczny, lekko z boku Hollywood (choć przecież Clooney na froncie) film Jasona Reitmana. Obawiałem się happy endu, na szczęście zakończenie nie wygląda tak cukierkowo, jak w wielu produkcjach znad Pacyfiku. Zła tam nie ma, bo nadzieja zostaje, ale bez bueee-wszyscy-jesteśmy-szczęśliwi.

Osoby, którym poniższe tematy z różnych powodów są bliskie, MUSZĄ ten film zobaczyć:
- samoloty i lotniska (a znam takie osoby, o tak)
- widoki z lotu ptaka (proszę zajrzeć na stronę Alexa MacLeana - czołówka* była inspirowana m.in. jego zdjęciami)
- gromadzenie mil w lotniczych programach
- hotele, imprezy firmowe, konferencje, spotkania korporacyjne
- zwolnienia z tychże korporacji

Z wątku związkowego niezbyt częsta sytuacja, że to ONA traktuje JEGO jako nawias i odskocznię. Tym razem nie ON (i to kto - George C.!). A ON bez korzeni, z ludzką twarzą. Traveller.

* czołówka świetna - sporo na jej temat można przeczytać na the art of the title sequence (pamiętajcie, że zawsze po prawej strony, u góry ekranu, drzemie sobie linka do niego)

ps. do sherlocka - napisy początkowe, ale i co rzadkie końcowe to perełki

sobota, 13 marca 2010

The Limits of Control

Miałem wrażenie, że gdyby to było kino nieme, może tylko z napisami, ale może i bez, ten film byłby lepszy.

Historia jest tylko pretekstem, według mnie dla obrazów, Hiszpanii (moje prywatne odchylenie) i przede wszystkim braku sensu w ogóle (he he he - mocne). I wtedy ma sens, bo w przeciwnym wypadku - frustracja i (nie)możliwe wnerwienie na reżysera.

Ryzykowne?

Taki afilm, tak mi przyszło do głowy, określenie go jednym słowem.

poniedziałek, 8 marca 2010

Sherlock Holmes

Dobra rozrywka na sobotnie popołudnie. Cieszy forma reżysera, jak i odtwórcy głównej roli. Pierwszego oczywiście cenię za Przekręt, drugiego za Natural Born Killers. Guy Ritchie i Robert Downey Jr dobrze się bawili i do formy wrócili. Co cieszy, bo talentami chłopaki obdarzeni, ale ostatnio to raczej było słychać o znanej żonie (ex-żonie), narkotykach, alkoholu i innych uroczych przypadłościach.

Film, jakże by nie, stylowy - ach, czego to teraz nie można z taką techniką powyprawiać...

Osobiście z Sherlockich wolę historie, gdzie więcej dedukcji, logiki, efektów wynikających z wnikliwej analizy, a mniej czarnej magii. Ale miło było.

ps. OSKARY: trudno się rzetelnie wypowiedzieć, bo obejrzenia Hurt Locker'a dystrybutor nie ułatwił, na Avatara do IMAX'a się wybieram i wybieram i wybieram, pozostałych filmów ani widu ani słychu. Tylko oczywiście Niemiec z Bękartów znany. Aha - i wiem też, że filmem The Cove (nagroda dla dokumentu) zachwycał się Henry Rollins (co dla mnie jest znakiem jakości ;), a film jest w programie majowego Planete Doc.Review .

poniedziałek, 1 marca 2010

Fish Tank

Scena początkowa - zmęczona Mia (Katie Jarvis - co z Ciebie wyrośnie?), widok z bloku po horyzont (jednak), jak i końcowa - odjeżdża w świat tzn. do Walii, one obie dają nadzieję. Biorąc pod uwagę co się dzieje po drodze, co jest farszem tego ciasta, nie jest to takie oczywiste.

A cały ten wkład-wypełniacz jest bardzo smaczny, choć niesłodki, o nie, ale nie za gorzki. Świat dzieci-nastolatków-dorosłych podobnie jak np. w Klasie pokazany z pierwszej (iście dokumentalnej) ręki. I o ile np. w Galeriankach postaci dorosłych są mocno zredukowane, tak tu - pełnokrwiste. Mia jest też bardziej wiarygodnym charakterem, jej zachowanie jest głębiej uzasadnione niż dziewczyn z galerii. Jakość obrazu pajęczyny relacji w jej świecie lepsza, a też tych relacji jest całkiem sporo. Podoba mi się różnica między napięciem, emocjami (czasem na pokaz), które widać w niej, gdy wyrzuca z siebie meldunek o tytule NIENAWIŚĆ/REBELIA, a momentami, gdy zrzuca 'bluzę z kapturem', bez zmienionej grymasem twarzy otwiera się (bo tego potrzebuje) na drugą osobę, jej/jego gesty. Jest dobra (Katie Jarvis).

Michael Fassbender - trzecia rola w ciągu paru miesięcy (Głód, Bękarty), gdzie z bezczelnym uśmiechem czającym się w kącikach ust (cały czas) lub z błyskiem pełnego uzębienia przykuwa uwagę. No, no - a co przed Panem? Ciekawe, ciekawe...

Aktorstwo, historia, zdjęcia-ujęcia - bardzo dobrze i wiarygodnie. Dobry film.