ostatnio coś nie bardzo... nie żeby zupełnie nic, ale jednak...
pourodzinowo korzystając z wolnego popołudnia poszedłem do iluzjonu, dopiero drugi raz w nowym miejscu (poprzednio ga ga chwała bohaterom). rzadko mam okazję iść ot tak w ciemno, gdy tytuł w gazecie nic nie mówi, a jedynie godzina odpowiednia. a jest to ekscytujące, daję się wkręcić historii. w dobie przesytu i wręcz niechcianego wlewu w uszy informacji, trudno jest o takie chwile. na dodatek brak czasu zmusza do selekcji. a tu proszę - błogie poddanie się chwili w czystej postaci. no prawie - bo kupując bilet wiedziałem już że to alfred h.
film z 1947 roku, w roli głównej gregory peck, powojenny londyn i mroczny dramat sądowy. schematycznie: klasyczny trójkąt, femme fatale sprowadzająca swego adwokata na złą drogę, zbrodnia i tajemnica. 113 minut minęło szybko. kunszt mistrza wiecznie żywy. ciekawe postacie kobiece, różnorodne choć łączy je jedno - wszystkie w cieniu swych mężczyzn. dobry materiał dla eseju genderowego.
na marginesie - z nostalgią zwróciłem uwagę na czołówkę filmu w języku polskim, ze stylizowanymi na średniowieczne liternictwo napisami. aha - i dziwny zwyczaj nie tłumaczenia wszystkiego. w ogóle to dobry materiał dla studentów filmoznawstwa.
sobota, 15 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)