czwartek, 30 grudnia 2010

Mr. Nobody

Ja chcę iść na produkcję hollywoodzką! Tak zakończyłem seans wczorajszy.

Nienawidzę spóźniać się na filmy, ale trochę posypało, pograłem w piłkę i kwadrans za nami. Ale miły Pan Bileter opowiedział - na początku był wodór a potem Wielki Wybuch. Miło z jego z strony, prawda?

Niestety potem było gorzej - po co to taki film robić? Żeby pokazać, że może być różnie w życiu? W zależności od wyboru? To już było i lepiej... Że może są inne wymiary, również czasowe i jak to może wyglądać? Nudaaaaaa!!!

To mieszanie czasów, postaci bardzo irytuje, nic nie wnosi i wciąż prowokuje pytanie - ale po co?!

Zdjęcia ładnawe, efekty specjalne i wizualne - wtórne, nużące...

Jednym słowem - porażka.

Wiele filmów mnie ominęło, a ten wybrany na koniec - znużył. Jestem przekonany, że w Nowym, zaraz za rogiem coś znajdę ciekawego. Nie ma pustki.

środa, 29 grudnia 2010

Zwerbowana miłość

Oj, w tym roku to słabo z pisaniem, bardzo rzadko, zresztą wizyty w kinie też sporadyczne. Inne sprawy, inne.

Fejsbukowo wygrałem (ale sukces, o matko!, kto-pierwszy-ten lepszy...) zaproszenie na pokaz "Zwerbowanej miłości". Zapowiadał się przyjemny kryminał, z epoką w tle.

Nuda, ani specjalne zwroty akcji, ani suspens... Oparte na faktach, ale jakoś nie bardzo to zainteresowało kogokolwiek, żeby jakiś odzew w prasie był. Czyli nieważne?

Malowanie tła - sztampowe, Lady Pank itp...

Szkoda czasu, jak będzie w tv - można jednym okiem. Drugim - dla Joanny Orleańskiej, dobra gra.