niedziela, 22 lutego 2009

Rozbitkowie

Polecam kolejny dokument nagrodzony na zeszłorocznym Planete Doc Review. Film "Rozbitkowie" dostał nagrodę publiczności, a tym razem zapraszam na seans w Muranowie - pokaz we wtorek 24.02. o godz. 20:00 w ramach DKF-u.

Opis filmu można znaleźć na stronie festiwalu. Pewnie wiele osób kojarzy historię grupy głównie młodych Urugwajczyków, graczy rugby, którzy w wyniku katastrofy lotniczej spędzili 72 dni w ekstremalnych par excellance warunkach w Andach. Napisać "spędzili" to kompletny eufemizm, dzięki fabularyzowanym rekonstrukcjom, rozmowom można trochę zbliżyć się do ich historii. Mnie ten film wciągnął do środka, dał okazję do bezpośredniego świadkowania. Ale nie kończy się na podglądaniu, warto posłuchać tych co przeżyli, jak wracają na miejsce katastrofy ze swoimi dziećmi.

PS. Historia ta była również pokazana w filmie "Alive, dramat w Andach" (1993) ale żem go nie widział - to i się nie odnoszę.

Zaległości po europejsku

Parę dni minęło, ale głowa mnie boli, wirus zły, miałem wspomnieć, że widziałem dwa filmy dobre zeszłoroczne. Jeden właśnie wczoraj na plaży Santa Monica dostał nagrodę kina niezależnego Spirit Award. Chodzi o "Klasę" Laurenta Canteta. Czy dziś lepszy okaże się "Walc z Bashirem"? Czy to naprawdę ważne?

"Klasa" pokazuje na małej przestrzeni bariery językowe, kulturowe, pokoleniowe powstające w codziennej komunikacji, w organizmie społeczeństwa francuskiego. Film dzięki któremu więcej wiem o Francji, z bardzo dobrze pokazanymi relacjami między wszystkimi aktorami szkolnego systemowego współuzależnienia. Dobry film. Szkoda, że mimo palmy ze złota w Cannes przemknął ledwie przez ekrany. A może wcale nie szkoda? Po prostu niewielu to interesuje i tyle. Nie ma co żałować. Obejrzałem dzięki spojrzeniu "Kina" w kino.labie we wsteczne-2008-lusterko. I chwała.

Drugi film "Happy-Go-Lucky" też trochę mówi o społeczeństwie, a ściślej o jego londyńskim około trzydziestoletnim odłamie, ale przede wszystkim daje dużo radości. Zajawki budziły moje obawy, że główna postać Poppy, będzie zbyt radosna, ale ona jest radosna z pełną świadomością smutku egzystencji. Mike Leigh zawsze o tym pamięta. Film poprawia humor, a tekst instruktora prawa jazdy "enraha, enraha" pozostaje długo w pamięci.

niedziela, 15 lutego 2009

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Miałem takie niejasne, przelotne uczucie na samym początku projekcji, takie lekko niepokojące, że te tłumy nominacji, jakieś nagrody, to dużo za dużo, albo mi nie po drodze. A niepokój wzbudziła rewelacyjna czołówka z logo Warner Bros. powstającego z guzików, naprawdę super. To irracjonalnie, ale intuicyjnie podpowiedziało mi, że filmowi będzie trudno przekroczyć ten poziom. (Na co to ludzie uwagi nie zwracają, dżizas!)

Pomysł przedstawiony w opowiadaniu Francisa Scotta Fitzgeralda jest niewątpliwie filmowy i czekał tylko na dzisiejsze możliwości techniczne, by trafić na ekrany. Ok. Ogląda się to przyjemnie, sprawne kino, prawie 3 godziny w fotelu minęły raczej lekko, ale jednak w pewnym momencie pojawiła się irytacja i nuda. To drugie odczucie - bo nic nie zaskakiwało i nie miało już zaskoczyć, wciąż pulsowało mi w głowie: po co ten film? A forma, efekty nie potrafiły tego zatrzeć. Tym bardziej gra aktorska - przyzwoicie i w porządku. I tyle. W przypadku Brada P. nie bardzo wiedziałem, w którym momencie włączył się w postać, a kiedy skończyła się animacja (co dobrze świadczy o efektach ale nie o grze aktora).

A pierwsze uczucie polega na: przecież to są jakieś popłuczyny po Forreście Gumpie, Amelii, a nawet Titaniku i pewnie jeszcze paru! Wtórność, panie Fincher, wtórność. Szkoda, bo akurat po nim się tego nie spodziewałem. Sprzedawanie prostych, wręcz naiwnych prawd życiowych, które w Gumpie było świeże i spójne, tu wnerwia, wykręca z fotela. Całość rozczarowuje.

W kwestii praktycznej - idąc do kina Atlantic (łorsoł of kors), zwłaszcza w godzinach gęstych kolejek, warto wcześniej zarezerwować bilet tu. Osobna kolejka jak do odprawy w klasie biznes. Lubimy to.
Taka dobra rada na niedzielny wieczór od dobrego wujka.
Nie zawsze dobrego.

wtorek, 10 lutego 2009

Cień uśmiechu (To See if I'm Smiling)

Dziś w TVP 1, godz. 23.05., polecam film dokumentalny Tamar Yarom pt. Cień uśmiechu.

Był on pokazywany na ostatnim festiwalu Planete Doc Review w Warszawie w maju 2008 - zdobył główną nagrodę w kategorii The Magic Hour Award.

Na film zaciągnął mnie reportaż Pawła Smoleńskiego w Wysokich Obcasach. Zainteresowanym pozwala lepiej zrozumieć jak wygląda codzienność wojny, nie tylko konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Obraz to tym bardziej autentyczny i wiarygodny, że autorka sama służyła w armii Izraela jako oficer socjalny. Historii podobnych do opowiadanych przez bohaterki filmu wysłuchała (i nie tylko) wiele .
Poniżej opis zaczerpnięty z materiałów organizatora festiwalu.

Armia izraelska jako jedyna na świecie prowadzi obowiązkowy nabór kobiet do wojska. Osiemnastoletnie dziewczyny spędzają w armii dwa lata. Niektóre z nich decydują się na odbycie służby na terytoriach okupowanych. W filmie Tamar Yarom sześć z nich opowiada o swoich doświadczeniach na froncie. Niektóre po raz pierwszy dzielą się swoimi przeżyciami. Z rozbrajającą szczerością opowiadają o swoich odczuciach, które towarzyszyły im podczas akcji, niebezpiecznych patroli i okrutnych koszarowych zabaw. Każdą z nich dręczą pytania, których nie zadawały sobie na froncie, poniżając ludzi, profanując zwłoki i demonstrując swoją władzę nad wrogiem. Teraz muszą z tym żyć.Ten film pomaga pojąć to, czego nie potrafi ogarnąć człowiek, słysząc o kolejnych skandalach w armii i nieludzkich zachowaniach żołnierzy. Ten film pomaga zrozumieć, jak rodzi się okrucieństwo.

Żródło: docreview

czwartek, 5 lutego 2009

Vicky Cristina Barcelona

Czekam i na ten film - nowy Woody Allen. Nie że jakoś tak bardzo, bo forma u Miszcza ostatnio różna, ale tu akurat pewnie o nią zadbają Penelope Cruz, Javier Bardem i Barcelona. Ok, wiem, jest jeszcze pani Johansson (nie mogę się przyzwyczaić do wymowy dżohanson), która też estetycznie oprawia. Według niektórych, a nawet sporej ich większości.

Zapowiedź filmu dla chętnych (le trailer z ukłonem ku frankofonom) aqui.

Inspiracją dla posta było jednak co innego - motyw przewodni, tlący się w tle utwór zespołu Giulia y los Tellarini.



Uwaga - anegdotka pt. "Jak kreować rzeczywistość". Dziewczyna jednego z muzyków zostawiła nagranie demo z piosenką w recepcji hotelu, w którym mieszkał reżyser. Z prośbą o przekazanie mu. A co tam! Pozostali członkowie zespołu nic nie wiedzieli o spontanie. I po paru tygodniach zespół dostał mejla od producentów, że bardzo pięknie, Allen zakochał się w muzyce i tak dalej. Zaskoczenie było ogromne, radość i uśmiechnięty los. No risk no fun.

PS. Dziś jakaś taka wielojęzyczność mi się włączyła. Sorry.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Milczenie Lorny

no dobry, dobry, zachwytu brak, ale takie filmy są warte poświęcenia uwagi, zaciągnięcia się z fotela albo z sofy do ciemności sali
europejskie, autorskie itp., czyli że ważkie i zatrzymać się warto, w kasie bilet kupić (Muranów, 20.30, środa)
braciszkowie Dardenne gdzieś tam po świadomości jadą, mieszczuchom europejskim mówią nie

ale myślę, że przede wszystkim tym zachodnim mieszczuchom

bo dla nas z jednej strony to nihil novi (emigracja, paszporty, sprzedawanie się i stany lękowe), a z drugiej - trochę nie dotyczy (ale to już było...)
pewnie - są londyńczycy, ale ta identyfikacja umyka, choć pewne marzenia się nie zmieniają (snack bar)

parę lat i proszę

a już dla tych pięknych dwudziestoletnich - prekambr, panie, istny prekambr

rozbioru zachowania Lorny się nie podejmuję - rozumiem ją i tyle

ps. w kino.labie przegląd/powtórka 10 najlepszych filmów 2008 wg. Kina
to jakby ktoś miał coś do nadrobienia/powtórki i wolał jednak kino a nie herbatę z czajnika ;)