wtorek, 16 czerwca 2009

ile waży koń trojański?

co to za tytuł? jestem tępy, ale jakoś nie mam ochoty rozkminiać... po takim dziadostwie jak ten film, lepiej szybko wszystko co z nim związane, wymazać z pamięci. może jedyny więckiewicz jeszcze jakoś tą swoją postacią w miarę się broni. ale reszta na każdym poziomie to żal i padaka.

w ogóle miałem nie pisać, zasadniczo, o filmach obejrzanych na dvd. TYLKO KINO. ale zasady są do łamania, a poza tym zbulwersował mnie ten film - przeraźliwie nisko pełzającym po podłodze poziomem. to znaczy jeżeli odnośnikiem są polskie romantyczne komedie najnowszej generacji - to muszę przyznać, że jest zjadliwszy. ale czy dla reżysera kingsajzu (przywołany zresztą na wygenerowanym komputerowo kinie moskwa) albo vabanków to jest kino do którego by się chciał odnosić? wątpię. natomiast żal żal żal patrzeć, a zwłaszcza słuchać - beznadziejne dialogi, gdzie zaginęły cięte riposty? mało interesująco, tak po cepeliowsku, wypadają te wszystkie nachalnie serwowane elementy rzeczywistości lat 80. ... ale najgorsze, i tego nie wybaczę, przyszło z końcem filmu. DLACZEGO ON SIĘ URYWA?! gdzie jest pointa (czyt. po-inta)? te dwie postacie wychodzące z konia?! że niby co?! koniec i bomba, a kto widział ten trąba?!

pani główna bohaterka cofając się w czasie wywołuje różne ważkie zmiany w przyszłych zdarzeniach, a jedyne co nam pokazuje machulski, to że babcia żyje... nie, no ekstra! halo!!! a reszta? to po jaką cholerę się ta kobiecina pociła się przez 3/4 filmu? tanio i nieelegancko. a powiem szczerze, że liczyłem na puentowanie w najgorszym wypadku podczas napisów na zasadzie krótkich scenek ze zmienionej współczesności. nic. i nieśmiesznie. totalne rozczarowanie.

pointa: muzyka doprowadzająca do szału - espanish guitarrrr, po co? się grzecznie pytam po co???