wtorek, 3 stycznia 2017

paterson

Ha!
Zwyczajność i zwykłość idą w paradzie
Nie widuję ich
Zbyt na ekranie
W drodze do pracy, w drodze do domu
W drodze do baru
Było to wodospadowe
Wielu zachwyca
Woda spada
Lanie wody

środa, 10 lutego 2016

mów mi marianna

Nie chciałem iść na ten film. Nawet więcej - nie miałem specjalnie ochoty, żeby go oglądać. Usłyszałem, że Karolina walczyła, żeby ten film był w kinach. No to jak tak - to idę. Poszliśmy z narzeczoną.

Świetny film. Co mi się podobało? Wszystko (jak mawia mój syn, jak wyjdzie z kina). To znaczy? Bardzo cienka linia między fabułą a dokumentem. Plus zabieg wprowadzający sztukę teatralną jako narratora. Plus zdjęcia. Plus muzyka. Ciepło. O człowieku. O wierze - tej w siebie i tej w Boga. Walka by być sobą.

GRATULACJE!

środa, 11 marca 2015

body / ciało

Kiedyś wydawało mi się to niemożliwe, takie rzadkie wizyty w kinie... Częściej chodzę na Pingwiny i SpongeBoby (które lubię bardzo) niż na cokolwiek innego... Dojrzały wiek, inne priorytety, wyjazdy...

Szumowską nową chciałem zobaczyć. Cenię ją, choć nie lubię jak się o niej mówi Małgośka czy Gośka, irytuje mnie jej sposób wypowiedzi, ale to wywiady mówione, inaczej pisane, a jeszcze inaczej przez film. (Dawno nie pisałem, więc sobie popiszę dyrdymały, mogę.)

Z przyjemnością oglądałem Ostaszewską i Gajosa (no i doktora Woronowicza oczywiście), Warszawę, zakończenie. To film w stylu light, z otwartym zakończeniem, z uniwersalną historią, mgiełkowaty tajemnicą. Brak mi doświadczenia widzowego, ale moim zdaniem pani reżyser składa kolejne obrazki wyjątkowo sprawnie (wyjątkowo wobec przeciętności ogólnoreżyserskiej). Ale to chyba za tę sprawność nagroda w Berlinie. Tak to widziałem w sali kinowej.

Jestem bardziej z opcji "szkiełko i oko", tak jak pan prokurator, a tu nie trzeba ducha zobaczyć, żeby się okazało, że nie wszystko poddaje się rozumowi np. zmartwychwstanie wisielca pijaka.

Film nie poruszył aż tak, żeby coś więcej wycisnąć, poza tym palce i mózg zmatowiały... Ale jestem na tak, a np. "Sponsoring" byłem na nie.

Na marginesie, dla podtrzymania razgawora - czytam "Zero zero zero" Saviano, przeczytałem właśnie "Ameksykę" Vulliamy'ego, wróciłem z Meksyku i niejako na bazie tego odpaliłem na dvd Ojca chrzestnego. Tak, to truizm, historia się powtarza - aż się prosi o współczesny remake z akcją osadzoną w Meksyku. Treść, role - w zasadzie bez zmian. 70 lat później, tylko wpływ obecnie globalniejszy...

sobota, 22 lutego 2014

sierpień w hrabstwie osage

Od razu zapachniało mi kotarą... Nie czytam o filmach przed, więc skąd mogłem wiedzieć?
I pewnie w teatrze mogło zapachnieć ostrzej, a tak... Szarżująca Meryl Streep (Oskar Sroskar), nawet fajna, dojrzała Julia Roberts, zwłaszcza scena z jedzeniem placków (chyba placków) z "krabami". I tu na marginesie uwaga - nie jestem tłumaczem, ale jakoś nie pasowało mi, że catfish to krab. Ha! Bo to ryba, jakaś taka sumowata raczej, to po co ten krab? Spytaj swego tłumacza...

Takie rozgrywki rodzinne, zaskoczki ale bez przesady. Taka sztuka co raczej spływa niż coś znaczy bądź się osadza. Ale przyzwoite.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem

Jestem chory. Moja rogówka została podstępnie zaatakowana o godz. 23.00 w piątek. I zamiast udanego rodzinno-imprezowego weekendu - 24 razy dziennie krople do oczu. Myślę, że pani doktor przesadziła, również z ceną lekarstw (160 pelen!!!), ale jest lepiej. No i szpital WIML-u przypominał w sobotę w południe "Królestwo". Pustki...

Zeszły rok nie nastroił mnie do wpisów. Były fajne filmy, odświeżające jak np. "Królowie lata", ale ani inspiracja do pisania, ani chęć przelania myśli nie były silne. Słabe raczej, nieważne takie.

Zacznę prosto - mnie nie ten film nie szokuje, nie wali po głowie jak poprzednie smarzowskie. Jest najbardziej artystyczny z dotychczasowych, przekazuje wizje alkoholickie Jurka. Nie ma tu historii, która zawsze była mocną stroną jego filmów. Bo co tu jest jawą a co snem, pijackim zwidem? Samo picie - to tak, to jest ta historia, intryga na której oparty jest film. I o to chodziło. To jest film o piciu, o chlaniu, które pochłania. Jest o polskim piciu, gdy mamy anegdotki z życia wzięte. Ale jest w ogóle o alkoholowym ciągu, a wymiaru międzynarodowego nałóg zyskuje poprzez spotkania z Bukowskim, Jerofiejewem czy Kafką.

Poza tym różne migawki życiowe bardzo zabawne i celne, wachlarz aktorów szeroki i mocny. Woronowicz jako uśmiechnięty szatanek albo antyanioł. Choć może właśnie anioł picia?

Refleksja osobista: mnie elementy fekalne i inne fizjologiczne w tym obrazie nie szokują. Za dużo doświadczeń, własnej autopsji (jak to się mówi).

Jurek wkłada swoje słowa w usta współpacjentów, tak jak chyba Jerzy swoje - w scenariusz. Miał być film artystyczny - i jest. Ciekaw jestem tylko reakcji tych tłumów, które już film widziały, śmiem podejrzewać, że zachęcone rechotem na "Drogówce". Tu rechotu nie ma. Jest niezbyt atrakcyjne, mozolne chlanie.

piątek, 9 listopada 2012

skyfall

film się mnie bardzo bardzo. rozrywkowo, estetycznie.

fanem JB nie jestem, ale lubię tę konwencję, a ostatni świetnie zrealizowany. światło, kolor bliższe przez większość czasu nastrojowi siedem Finchera. a może to wpływ filtrów typu instagram? w każdym razie bardzo smaczne. ale też nowoczesność, cyfrowość - walka w szanghaju, w wieżowcu, z meduzami w tle, z cyferkami a la matriks na taflach szyb.

Stambuł, Szanghaj, Makao, Londyn, Szkocja - malowniczo, national-geographikowo. zachęca.

Javier Bardem - szwarccharakter (mimo że blond) najlepszy na ekranie. demoniczny.

czołówka - uczta dla oka, z elementami, które później gdzieś przewijają się w filmie. abstrakcyjna symbolika a potem konkretny element akcji.

aha - kilka papierosów, na początku trochę whisky, potem martini, skromny szampan, dwa heinekeny. i zero wody, coli, ani jedzenia. nic. null.

i jeszcze jedno (no tak czepiam się, bo mi się przyczepiło):

1) w scenie, w której niby JB ginie: dlaczego koleżanka agentka, będąc z nim w kontakcie, nie dała komendy 'padnij' przed swoim strzałem? zły człowiek by zginął ani chybi...

2) płonie, płonie szkocka posiadłość bondów, ogień bucha, pewnie gorąc okrutny, a Silva odwraca się i para mu z ust leci...

ale tak to jest z freakami - zauważą, przyczepią się...

sobota, 13 października 2012

w drodze

książka, Kerouac, bitnicy, filmy drogi - fascynowały. zwłaszcza gdzieś w okolicach budzenia się rebelianckiej, niepokornej duszy. mieliśmy z przyjacielem mapę z national geographic (american version), na której zaznaczyliśmy flamastrem trasę naszego objazdu po stanach. american dream.

niewiele jest z tego w filmie. dzięki niemu co prawda przypomniałem sobie o tamtych chwilach, a jak nostalgia się uruchamia, to i endorfiny. i film przyjąłem z błogim uśmiechem. ale niewiele poza tym. ani droga nie zachęca, ani postacie nie szaleją (może poza wilgotno-latynosko-obłąkanym tańcem kirsten stewart). poza tym wersja light.

sam riley (ian curtis w control) - dobrze, kirsten stewart - też przekonywująco. to jest film na plus, ale walter salles za mało pokazał obrazoburczego szaleństwa i ubezwłasnowolniającego pragnienia wciągnięcia powietrza w płuca na pace samochodu, gdzieś na bezdrożach ameryki...

nieodparcie oglądając filmy, których akcja rozgrywa się w w usa w latach 40. lub 50. smutek mnie ogarnia, gdy myślę o jakże innych ówczesnych realiach prl...