czwartek, 31 grudnia 2009

Millennium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

Proszę Państwa!

Koniec, koniec, koniec (dla tych co przywiązani do cyferek). A ja na zakończenie wybrałem Millennium.... Nie mogę porównać z książką, ale tym chętniej ją przeczytam, zwłaszcza że przyniósł mi ją ktoś z pierwszą gwiazdką (na marginesie: gruba, ale po Łaskawych nic mnie nie przestraszy...).

Przyjemność z oglądania filmu - ogromna. Świetny kryminał, wyborne duo głównych postaci, a czoła chylę przed mścicielką Lisbeth (no nie żeby ś.p. Łomnicki, ale z krwi i kości, zwłaszcza z krwi). Dotknięcie zła, seryjny morderca - jak odświeżające podejście, gdyż albowiem nie po los andżelińsku. Sportretowanie okrucieństwa, nie epatując, ale na tyle dosadnie, na ile trzeba, uzasadnione. Szwedzkie krajobrazy, melodia języka (właściwie stukot) - to kolejne atuty. Do tego zalety (i nie) internetu, rola fotografii - wielcem usatysfakcjonowany z takiego akcentu końcowego Anno Domini 2009.

Do siego, do siego!

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Dom Zły

Poszedłem dwa razy. Za pierwszym na dworze ten mróz minus piętnaście, więc idealnie wpasowywał w klimat, zwłaszcza w początek. Drugi raz już po świętach, kiedy śniegu nie było, wręcz prawie wiosna.

Wszyscy mówili, że film wbija w fotel, wali między oczy itd. No rzeczywiście mocny, ale większe wrażenie, mocniejsze wywrócenie jelit i mózgu miałem po Weselu. Może dlatego, że tamten był pierwszy?

W każdym razie po pierwszym seansie musiałem się napić, o tak, te ilości wódy, które przelewają się przez ekran powalają i zachęcają. Poza tym odebrałem wszystko raczej emocjami (silnymi, z nerwami na wierzchu), skupiłem się na historii (wciągającej). Natomiast za drugim rozkoszowałem się genialną konstrukcją, narracją z trzech, a może nawet więcej kamer (perspektyw), policzmy: najpierw historia Edwarda do wyjazdu w Bieszczady, oczywiście sama noc z Dziabasami, opowieść Zdziśka o pożarach (niby jedna, ale można rozbić na trzy), wizja lokalna, nagrywanie tejże. No to w sumie więcej. Przechodzenie między narracjami - klasa światowa, scenariuszowy majstersztyk.

Galeria postaci do rozpisania na wiele stron. Wiele dzieje się w kadrze, ale na drugim planie i dopiero po jakimś czasie możemy mniej więcej wywnioskować, o czym oni rozmawiali.

Jeśli chodzi również o pokazanie zainfekowania nas komunizmem, to wszystko skupione w soczewce, prawdziwe, do bólu i nie można zapomnieć, że wiele z tych postaci żyje sobie do dziś, nie zapłaciwszy za przeszłość. Pewnie taki prokurator, taki kacyk partyjny... Zresztą - świetny epizod z kawałkiem Dezertera - Spytaj milicjanta. I ta jego prostacka radość z tekstu - bezbłędna.

Symbolika narodzin, mimo całego syfu i nota bene zła, to m.in. nowe otwarcie (my już wiemy, że to dziecko komuny pamiętać nie będzie) i nowy rozdział. Choć ta scena nie bardzo mi zapada w pamięć jak ta, kiedy Dziabas siedzi z siekierą na łóżku zamordowanego syna: najpierw w ciemnościach, po czym cięcie i już jest dzień, a krew lekko zaschła, błoto też i światło dnia obnaża to bez tej nocnej zasłony...
A dwie kolejne to dwie śmierci, dwa mgnienia, bez zapowiedzi (w warstwie wizualnej): Bożeny Dziabas i Grażyny Środoń. To jest mocne.

To tak syntetycznie, bo można by jeszcze paru rozkminek dokonać.

Film świetny. Chyba najlepszy w tym roku, choć (ten typ tak ma) muszę zajrzeć do notatek ;)

ps. ciekawostka: Katarzyna Cynke gra dwie role w filmie. Ktoś zauważył? Bo mi dopiero na początku drugiego seansu coś zaczęło świtać, jak pomyślałem, że szkoda tej aktorki, co gra Grażynę Środoń, że praktycznie nie widać jej, nie ma czasu na rozegranie się i tak przyglądałem się jej twarzy... Zaczekałem na napisy końcowe i tak! To ona: milicjantka Maria Lisowska (w ciąży, z kim - to inny znak zapytania)! Zdziwiłem się, bo zarówno na filmwebie jak i na stopklatce oraz jeszcze w paru portalach w informacji o obsadzie jest tylko wymieniona w roli Lisowskiej. Umiera i daje życie - ciekawe, nieprawdaż?

ps.2: aha, nie spodziewałem się, choć może powinienem - na imdb jest wymieniona poprawnie tj. w obu rolach.

piątek, 25 grudnia 2009

Galerianki

Film zobaczyłem dopiero co, dawno od premiery. Temat opisany w prasie, kontrowersyjny, więc w zasadzie wiedziałem, co zobaczę. Ale jak to jest z trendami, zwłaszcza jak się wpadnie w koleiny, to na szczęście spotkało mnie małe zaskoczenie. Prostytucja za gadżety - owszem tak, to oczywiste, podane na tacy. Jest tam jednak też trochę szerzej.

Po pierwsze (nie najważniejsze) jest historia miłosna nastolatków, z tragediami, nieporozumieniami, przesadną wrażliwością na to co powiedzą inni, zwłaszcza rówieśnicy. Czy ciekawa? Mało raczej, ale niezauważenie jej i skupienie się tylko na sprzedawaniu się młodych dziewczyn, to ograniczenie w odbiorze.

Natomiast dużo ciekawsza jest inna kwestia. Oprócz lekarki, która diagnozuje ciążę u jednej z bohaterek, nie ma tam dobrych, ciepłych, pozytywnych postaci dorosłych, ZAINTERESOWANYCH zrozumieniem świata dzieciaków. To jest istotna i niestety bardzo prawdziwa od najmłodszych lat obserwacja. A potem nagle szok, że zachowują się w taki czy inny sposób. Banalne - lata zaniedbań zgodnie z zasadą dzieci i ryby głosu nie mają i cześć pieśni. A potem załamywanie rąk, że niewdzięczne, okropne, przerzucanie odpowiedzialności ze szkoły na rodziców... Już nie mówię o katolickiej wszechpolskiej wierze i tradycji, które wolą grzmieć i potępiać niż zrozumieć i rozmawiać.

Poza tym - ten świat nastolatków, nie mówię, że wszystkich, bo nie, ale części tak, jest koszmarny: wyobcowani, okrutni, skupieni na rywalizacji, gdzie status ekonomiczny jest mega ważny i im szybciej osiągnięty wyższy, tym lepiej. Współczuję dzieciakom. To jest hardcore.

Muzyka O.S.T.R.ego oraz wstawki plakatowo-wrzutowe grupy TWOŻYWO - frapujące, wyróżniające.

Zatrzymanie w kadrze na końcu filmu twarzy zmywającej makijaż plus napisy: to może być prosty zabieg pokazujący, że bohaterka się zmienia, rozstaje z poprzednią maską, ale też autotematycznie - przedstawienie się skończyło, gasimy światło, aktorzy do garderoby, dziękujemy za uwagę.

PS. Wesołych Świąt!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Rewers

Przyszła ta chwila, że trzeba napisać o "Rewersie". Stylowy. Te słowa napisałem parę dni temu. I tak mi zostało. W zasadzie to jest myśl, która towarzyszyła mi przez cały film. Bawiłem się świetnie (właśnie - bawiłem, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu), a nie wiedząc o czym jest film, spodziewałem się czegoś bardzo poważnego. Wszystkie nagrody, peany itp. itd. sprawiły, że spodziewałem się filmu z tym czymś. A tu zaskoczenie - rozrywka na wysokim poziomie, aktorsko i technicznie super (zwłaszcza technicznie). Stylowo wysmakowany, dowcipny, oczywiście (bo Bart) dopracowany scenariusz.

Aha i druga, niejako pochodna, myśl - komiksowy. Scena kiedy Bronisław poznaje Sabinę - a la "Sin City". Aż prawie widziałem podrasowanie kreską ciach ciach.

Trzecia, już niepochodna (chociaż?) - ucieszyła mnie informacja w napisach końcowych: film w całości zrealizowany w Warszawie :) Hołd dla miasta.

Ok, jeszcze czwarta - początek ze światłem z projektora na widownię, na mnie, widza. Dla mnie to stąd tytuł. Odwrócenie sytuacji, przejście przez lustro.

ps. Gwoli wyjaśnienia - przed pójściem na film nie czytam recenzji, opisów itp. i zazwyczaj udaje mi się nie wiedzieć o czym jest film. To bardzo miłe uczucie, ekscytujące oczekiwanie na historię i obrazy. Tu wiedziałem tylko, że częściowo dzieje się w latach 50.

środa, 9 grudnia 2009

miami vice

żyję, żyję, byłem w delegacji ;)

w ramach przerywnika przed jakimiś (mam nadzieję) smakowitymi kąskami - przekąska.

jeden z ulubionych seriali, jeden z ulubionych (klimatycznie) filmów i jedna z ulubionych ścieżek dźwiękowych.



a na deser goldfrapp (z tejże ścieżki of kors)

enjoy folks!

niedziela, 22 listopada 2009

Bękarty wojny / Inglourious Basterds

A propos tytułu - aż się prosi, żeby lekutko zabawić się polskimi słowami, a tu wyjątkowo nic. Chociażby 'benkarty', a tu kompletna poprawność. Dziwne.

Przez ostatnią godzinę, może trzy kwadranse, uśmiech i radość nie mogły zsunąć się z moich ust. Wyszedłem z kina wielce rozradowany i od razu zadzwoniłem do R., bo to z nim widziałem pierwszy film Tarantino, wspomniane wcześniej "Wściekłe psy". Niestety jeszcze nie widział, więc nie mogliśmy się poprzerzucać szczegółami.

Rewelacyjne dialogi i postaci, humor, poezja obrazu zabijania - scena śmierci Shosanny (te kolory! - biały mundur kontra czerwona suknia), historia, jak zwykle muzyka... Uwielbiam tego typa! I jeszcze zabawa kinem, uczynienie sali kinowej centrum całej historii (a jakie piękne to kino!), smaczki różnych ujęć...
Czad!

Poniżej ciekawostki dwie - zabawa w kino par excellence. W filmie jest film, a poniżej jego trailer oraz making of. Żarcik przedni i ubaw po pachy.



piątek, 20 listopada 2009

Henry Rollins

Dzis znow brakuje mi polskiej czcionki i znowu bardziej muzycznie, chociaz oczywiscie koneksje filmowe znalezc mozna. Ale najpierw meritum - ostatnia audycja pod egidą Henry'ego zaczyna sie od Johna Coltrane'a po czym mamy trójcę (o! wróciła czcionka!) Lou Reed, Iggy Pop oraz David Bowie. Co prawda tym razem Henry jeździ gdzies po Azji i muzykę wybrał niejaki Shepard Fairey, ale zastępuje go zacnie.

Koneksje filmowe? Proszę bardzo dwie: Henry aktorem w Johnnym Mnemonicu a 'Perfect Day' istotnym utworem w 'Trainspotting'. Dalej mi się nie chce szukać.

PS. Ok, wiem trochę naginam - podoba mi się zestaw muzyczny tej audycji, ot i taka prawda ;)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Sputnik i nie tylko

Jest taki festiwal filmów rosyjskich - jego 3. edycja właśnie dobiegła końca. Skorzystałem z akredytacji (dzięki K&M) tylko dwa razy, ale to były ciekawe filmy.

Najpierw BRAT - film, który w kinach mnie ominął. Rzeczywistość noworosyjska, gangsterska, taka, jaką sobie wyobrażamy w krajobrazie Sankt Petersburga (Piter - jak mówią bohaterowie). Brudnego, pełnego liszaji na ścianach, gdzieś tam na dalszym planie złote kopuły i odnowione zabytki. Historia dotykająca post-wojennych (Czeczenia) konotacji, tworzących się (istniejących) klimatów biznesowo-bandyckich. Pokazana z pierwszej ręki, quasi-dokumentalna. Tragizm przeznaczenia (taaa), ale ja przede wszystkim zostanę z dwoma elementami: fascynacja muzyką u młodszego brata i zabijanie bez rozterek. Mnie z kolei fascynuje w filmach pokazywanie pozbawiania życia bez rozterek, wahań, na raz. Nie chodzi mi o aspekt ludzki (ciekawe, bo przecież giną ludzie), ale jak to jest przedstawione. Prosty, krótki, banalny akt i nie ma świata. Wycieramy krew, ćwiartujemy zwłoki i już. Zadaniowo.

Drugi to MORFINA - 1917 rok, najpierw gdzieś daleko rewolucja, na zaśnieżonych pustkowiach rosyjskiej prowincji szpital (szpitalik w zasadzie). Młody lekarz, doświadczony tylko w amputacjach, przyjeżdża by świadczyć usługi wszelakie. Tu trzy elementy (dziś tak na wyliczanie mi się zebrało).

1. Uzależnienie - niby w kontekście historyczno-geograficznym, a przecież tak uniwersalne. Kiedy przed salą zobaczyłem autora 'Wszyscy jesteśmy Chrystusami' pomyślałem, że to fajne, że chodzi na 'ciekawe' kino. I dopiero w trakcie filmu zrozumiałem jego wybór seansu...

2. Niejeden horror gore jest bardziej soft niż trzy sceny z filmu: amputacja nogi - najpierw widok poszarpanej skóry, mięśni i połamanych nóg (kamera nie ucieka), a potem piłowanie i widok nogi po zabiegu - przekrój kości udowej, jak u rzeźnika w sklepie (skojarzenie z wędzonym udkiem kurczaka... nie, nie jestem chory - ot, takie luźne skojarzenie); tracheotomia u małej dziewczynki i poparzeni pacjenci. Mocne. Aż dziwne, że nikt nie wyszedł. Chyba czasy się zmieniły, bo pamiętam przedpremierowy pokaz 'Reservoir Dogs' w Atlanticu (jeszcze przed remontem, chyba 1993 to był? Pamiętasz Radziu?), gdzie podczas sceny ucinania ucha (w rytm 'Stuck In The Middle With You') połowa ludu wyszła, trzaskając głośno (bo to stare fotele były) fotelami.

3. Rewolucja jednak dopada i prowincję, pojawia się powoli, znienacka, ale jak wkracza ze swoją bezceremonialną butą i pewnością niesionego sztandaru, to jest krwawo i strasznie. Dobrze pokazana w soczewce ta jej zwykłość, codzienność, wpływ na zastany porządek.

PS. Jak to jest, że ludzie w kinie znowu się śmiali nie w tych momentach co ja? Pierwszy raz poczułem ten dysonans, brak kontaktu z bracią na widowni, lat temu 15, na seansie w Iluzjonie-Śląsku, oglądając 'Blue Velvet'. Kiedy Isabella Rossellini krąży naga, w szoku, ja byłem totalnie zmrożony, a publika wyła...

piątek, 13 listopada 2009

Los Abrazos Rotos

Dla Polonusów - Przerwane Objęcia.

I właściwie niewiele więcej. Spora zabawa dla maniaków, zwłaszcza zakochanych w Pedro.
Bawi się chłopak swoimi filmami (głównie Kobietami na skraju załamania nerwowego tj. Las mujeres al borde de un ataque de nervios - ładnie brzmi, nieprawdaż?), rolami różnych osób, które biorą udział w procesie tworzenia filmu.

Ładne wnętrza (jak zwykle), kolory, ciekawe puzzle zdjęciowe, malownicza, niepokojąca i romantyczna Lanzarote.

Historia - bez zaskoczeń (jak na Almodovara), dla mnie jeden smaczek przywodzący na myśl humor z początkowych utworów. Chodzi mi o założenia scenariusza filmu o wampirach - uśmiałem się, eso si.

No i pewnie, uroda Pe - bez dyskusji daje przyjemność oczom.

I tyle.

Buenas noches chicos !

PS. Ciekawostka z materiałów producenta. Napisy początkowe pojawiają się na taśmie o odmiennej fakturze niż sam film. Są to sceny nagrane kamerą wideo, podłączoną do kamery filmowej Panavison, aby móc na bieżąco sprawdzić to, co się nagrało, zweryfikować poprawność nagranej sceny. Aktorzy nie wiedzieli, że są nagrywani. Zazwyczaj te nagrania nie są nigdzie publikowane, ale reżyser tym razem postanowił je wykorzystać. Kobieta i mężczyzna, którzy pojawiają się na początku (nieznane twarze), to dublerzy (dobles de luces) Penelope Cruz i Lluisa Homara - głównych aktorów. Oni pojawiają się po chwili, przyjmują niejako w tych ujęciach rolę dublerów własnych dublerów ;) Pe - z poważną twarzą, przed kręceniem sceny, w której będzie płakała, seńora Homara widzimy tylko z tyłu, wydają się być sobie zupełnie obcy. Choć fryzura aktorki czerpie inspirację z kreacji Audrey Hepburn w Sabrinie, reżyserowi z postawy przypomina bardziej Sean Young z Blade Runnera. (Bez bicia - pierwszego nie pamiętam, drugiego niestety nie widziałem...).
PS2. Aha, doczytałem - to są dublerzy, którzy tylko ustawiają się w miejscu, gdzie będą aktorzy podczas kręcenia sceny, żeby można odpowiednio ustawić światło (dublerzy świateł).

niedziela, 8 listopada 2009

Biała wstążka

Szanowny Panie Michale,

Jest Pan jedynym obecnie znanym mi i odbieranym reżyserem, który potrafi wcisnąć swoje pięści, obłożone różnymi dziwnymi elektrodami, we wnętrze mojego żołądka, zakręcić jelitami i na dodatek ostro posmarować piri-piri te ostatnie zwoje mózgowe, które jeszcze nie zmartwiały od alkoholu.

Po środowym seansie w pałacowych wnętrzach mój mózg domagał się oczyszczającego wymiotu. Nie dostał go, o nie. Wszystko pokręciło się po synapsach i znając podświadomość (ha, cóż za odważne stwierdzenie), będzie się nadal kręciło. Mimo niewymownej chęci wyjścia (czego nigdy, podkreślam - nigdy nie czynię), nie tylko zostałem w fotelu, ale chciałbym Pana film zobaczyć ponownie. Czy jestem masochistą, zapytuje Pan? Nie, nie, po trzykroć nie. Po prostu hipnotyczna, perwersyjna przyjemność, może post-przyjemność, to powoduje. Powiem tylko o obrazach, rytmie i melodii perfekcyjnego języka germańskiego oprawcy. I nic więcej.

Trochę jeszcze o przemocy - to jest jak miła rozmowa, miłe spotkanie, gdzie już na początku powinno mi przemknąć przez tę pustkę zwaną głową, ale nie przemyka, bo to takie miasto bez podejrzeń... I brak reakcji - uwalnia dalsze wydarzenia. Ale w taki sposób, że dialog trwa, a interlokutor wyciąga, całkiem postrzeżenie, nie-mimo-chodem, swoje chirurgicznie aseptyczne, brzytwowo-skalpelowe dłonie, którymi niby od niechcenia głaszcze mnie, tudzież przypadkowo smaga (ALE JA NIE WIEM, ŻE SMAGA) tak, że moje eleganckie biało-brazylijskie wdzianko (lniana koszula i takież spodnie) i plażowy piasek na którym stoimy sącząc whisky w południe, nagle wybuchają (banalnie, wiem) PURPURĄ, królewską, pulsującą, lwią krwią...

No cóż, ciekaw jestem Białej wstążki 2 (dla mnie dwa), choć nie wiem, kiedy to może nastąpić - rzadko chadzam dwa razy na ten sam film (ostatni raz to chyba były Oczy szeroko zamknięte, jakiś 1999?). Niemniej poinformuję Pana w osobnej korespondencji o moich wrażeniach.

Z poważaniem,

Życzliwy

piątek, 23 października 2009

sonic youth

może poszukiwanie polaczenia z filmem jest troszke uciazliwe (pamietam poczatek lat 90. i film pump up the volume z christianem slaterem, gdzie i sonic i pixies), ale dzisiejszy poranek zapoczatkowal wlasnie sonic. plyta goo, a zwlaszcza ostatnie 3 minuty mote - cudowne przestery, sprzezenia, trzaski. banalnie, ale na bezludna wyspe zabralbym ich plyty i toma waitsa. a jakbym mial wybrac - to waitsa. sorry nyc.

czwartek, 22 października 2009

zero

swieta swieta i po swietach - tak bym podsumowal 10 (z lekkimi odchyleniami) festiwalowych dni. niesamowity czas, kolejna podróż dookola swiata bez ruszania sie ze stolicy (nie wiem czemu, ale polska czcionka raz sie pojawia a raz znika - purystow prosze o wybaczenie). i adrenalina i alkohol. jedno mieszalo sie z drugim, neutralizowalo sie nawzajem, co z dodatkiem euforii, wysilku fizycznego, przeplywem pradu przez zwoje odpowiedzialne za konwersacje w jezykach obcych, gigabajtami informacji plynacych wte i wewte dalo efekt wielce satysfakcjonujący.

choć zabraklo mi doznan stricte filmowych - tylko jeden seans (nie liczę fragmentów estarhazy'ego z otwarcia). na zakonczenie, w tlumie (najwieksza sala kinowa w Polsce wypelniona po brzegi), na schodach. ZERO. film bardzo sprawny, zwlaszcza do pewnego momentu, najważniejsze mialo byc pierwszych 5 minut (tak ktos twierdzil...), wiec wytezylem swoja uwage, skupilem sie, po czym w 35 minucie zorientowalem sie, ze czas minal. to znaczy - historia mnie wciagnela, nie rozwinela sie na poszczegolne watki, tylko do konca, konsekwentnie byla prowadzona w ten sam berek-sposob. ale w zwiazku z tym brakowalo (w koncowce) swiezosci, niektore motywy byly niejako wymuszone. zeby sie dopielo, trzeba bylo wciagnac brzuch. ale sie dopielo.

na dodatek swietny casting, muzyka, technika i smaczki. luksusowe wnętrza, ale nie cukierkowo-karmelkowe jak z rodzimych komedii romantycznych, bardziej stalowe i zimne, a z drugiej syf (wyobraźcie sobie jak musi smierdziec w furgonetce - nie powiem czyjej, sie domyslicie, jak obejrzycie).

momentami twarde, brutalne wydarzenia. wiem porownywanie jest niefajne, ale amores perros narzucilo mi sie automatycznie. ciekawe i polecam.

piątek, 9 października 2009

WFF to już dziś!

witam wszystkich

jako, że siedzę wewnątrz organizacji, to wiem trochę więcej ;) i polecam poniższe filmy.
w tym roku ważnym novum jest fakt, iż sekcje są ściśle przypisane do sal, jakbym był zwykłym widzem, skupiłbym się np. na jednej sekcji. FREE SPIRIT czyli wolny duch (ew. slow ghost) - to bym oglądał. no i polskie filmy - ja wiem, że wejdą do kin, ale tu jest festiwal proszę państwa, atmosfeira, spotkania z twórcami itp itd.

ale jest dużo inspirujących tytułów (część tytułów oryginalnych, część polskich, wg sekcji, M-Multikino golden terraces; K-kinoteka; KU-kultura; cyferka - nr sali):

International (M2)
dom zły
mężczyźni na moście
nic osobistego
pasja gabriela
świnki
thomas
slovenka

1-2 (M8)
cudowna
lisiczki
lymelife
nadgryziona kula
oko cyklonu
rewers
szczekanie czarnych psów

wolny duch (K4)
czyściec
gdzieś czyli nigdzie
kwestia rozmiaru
cronicas chilangas
pechowcy
wróg

Dokumenty (K7)
plac zabaw
kimjongilia
cierń w sercu
favela w ogniu
fiesta za i przeciw
wszystko na widoku

mistrzowskie dotknięcie (M1, M3)
girlfriend experience
hilde
kostucha
louise-michel
city of life and death
moon
pragnienie
zabić sędziego

odkrycia (K1, K2, K3)
gigantyczny
gra w ojca
london river
między nami
niewypowiedziane
pielęgniarka. Wojownik. Chłopiec.
Pierwszy oddział moment prawdy
samson i dalila
wszyscy inni
zwykli ludzie

Shorts (KU)
kuchenne marzenia
arena

a w następny weekend - rodzinny weekend. przyprowadzamy pociechy i cieszymy się kinem wraz z nimi.

szczegóły co gdzie kiedy - na www.wff.pl (jeżeli masz internet explorera, to zmień na mozillę albo klikaj do skutku, taka to technologia)

peace and luv !

sobota, 26 września 2009

wojna polsko-ruska

lepszej daty na seans nie mogłem wybrać - 17 września...

i cieszę się, że udało mi się zobaczyć go na dużym (powiedzmy - bo to kino.lab) ekranie. atmosfera sali kinowej itede., przed werdyktem jury w gdyni - good.

z perspektywy formy: świetna zabawa, nowatorskie podejście, technika światowa.
z perspektywy opowieści: rytm pięknie sobie radzi do momentu bójki, następuje załamanie, potem trochę wraca, ale w scenach na plaży znów dół. natomiast naprawdę szacunek za wydestylowanie historii z języka literatury na ekran. przy czym znamię masło(w)skiej we narracji utrzymano, a przede wszystkim to właśnie SŁOWO uczyniono głównym bohaterem. scena przesłuchania - zabawna i yntelygentna gra z kinem i widzem. no i korpo-perełeczka czyli postać ali (ile ja się tego nasłuchałem...).
roma gąsiorowska - jestem bardzo ciekaw, jak droga tej dziewczyny się rozwinie: asfalt, autostrada czy manowce/bananowce ?
w każdym razie - kibicuję.

środa, 16 września 2009

Warszawski Festiwal Filmowy - zwiastun

A dziś - zwiastun 25. WFF



Mojemu synkowi ludzik się podobał :)

czwartek, 10 września 2009

Warszawski Festiwal Filmowy - zapowiedź

Nie, wcale nie zasnąłem ani nie zniknąłem... Może trochę moje możliwości manualne zmalały, bo mi kostka łódeczkowata wzięła była i rozpadła się na dwa nie pasujące do siebie kadłubki albo dzióbek i rufkę...

Przed nami 25. edycja WMFF (M - mieżdunarodnyj) w dn. 9-18.10. w kinach warszawskich: Kinoteka, Multikino-Złote Tarasy i Kultura. Wybór tego ostatniego obiektu budzi moją szczególną radość - otoczenie, zwłaszcza wieczorne, jest samo w sobie rewelacyjną scenografią. A i dumę "jaka piękna ta nasza stolica" pielęgnuje i podsyca!

Dziś na stronie festiwalowej znajdziecie pierwsze zapowiedzi repertuarowe.

Już warto szperać i listę życzeń zapełniać.


sobota, 15 sierpnia 2009

akt oskarżenia

ostatnio coś nie bardzo... nie żeby zupełnie nic, ale jednak...

pourodzinowo korzystając z wolnego popołudnia poszedłem do iluzjonu, dopiero drugi raz w nowym miejscu (poprzednio ga ga chwała bohaterom). rzadko mam okazję iść ot tak w ciemno, gdy tytuł w gazecie nic nie mówi, a jedynie godzina odpowiednia. a jest to ekscytujące, daję się wkręcić historii. w dobie przesytu i wręcz niechcianego wlewu w uszy informacji, trudno jest o takie chwile. na dodatek brak czasu zmusza do selekcji. a tu proszę - błogie poddanie się chwili w czystej postaci. no prawie - bo kupując bilet wiedziałem już że to alfred h.

film z 1947 roku, w roli głównej gregory peck, powojenny londyn i mroczny dramat sądowy. schematycznie: klasyczny trójkąt, femme fatale sprowadzająca swego adwokata na złą drogę, zbrodnia i tajemnica. 113 minut minęło szybko. kunszt mistrza wiecznie żywy. ciekawe postacie kobiece, różnorodne choć łączy je jedno - wszystkie w cieniu swych mężczyzn. dobry materiał dla eseju genderowego.

na marginesie - z nostalgią zwróciłem uwagę na czołówkę filmu w języku polskim, ze stylizowanymi na średniowieczne liternictwo napisami. aha - i dziwny zwyczaj nie tłumaczenia wszystkiego. w ogóle to dobry materiał dla studentów filmoznawstwa.

wtorek, 7 lipca 2009

Michael RIP

dialog iście filmowy
zasłyszane dziś rano w osiedlowym kiosku:
- eee, ma pani, może płytę, tego, eee, tego co dziś chowają, eee, presle... elv...
- dżeksona?
- a tak, tak
- nie, nie mam
(klientka wychodzi, pani w kiosku do mnie)
- proszę pana, ludzie to czasem takie bezdurne są...

wtorek, 16 czerwca 2009

ile waży koń trojański?

co to za tytuł? jestem tępy, ale jakoś nie mam ochoty rozkminiać... po takim dziadostwie jak ten film, lepiej szybko wszystko co z nim związane, wymazać z pamięci. może jedyny więckiewicz jeszcze jakoś tą swoją postacią w miarę się broni. ale reszta na każdym poziomie to żal i padaka.

w ogóle miałem nie pisać, zasadniczo, o filmach obejrzanych na dvd. TYLKO KINO. ale zasady są do łamania, a poza tym zbulwersował mnie ten film - przeraźliwie nisko pełzającym po podłodze poziomem. to znaczy jeżeli odnośnikiem są polskie romantyczne komedie najnowszej generacji - to muszę przyznać, że jest zjadliwszy. ale czy dla reżysera kingsajzu (przywołany zresztą na wygenerowanym komputerowo kinie moskwa) albo vabanków to jest kino do którego by się chciał odnosić? wątpię. natomiast żal żal żal patrzeć, a zwłaszcza słuchać - beznadziejne dialogi, gdzie zaginęły cięte riposty? mało interesująco, tak po cepeliowsku, wypadają te wszystkie nachalnie serwowane elementy rzeczywistości lat 80. ... ale najgorsze, i tego nie wybaczę, przyszło z końcem filmu. DLACZEGO ON SIĘ URYWA?! gdzie jest pointa (czyt. po-inta)? te dwie postacie wychodzące z konia?! że niby co?! koniec i bomba, a kto widział ten trąba?!

pani główna bohaterka cofając się w czasie wywołuje różne ważkie zmiany w przyszłych zdarzeniach, a jedyne co nam pokazuje machulski, to że babcia żyje... nie, no ekstra! halo!!! a reszta? to po jaką cholerę się ta kobiecina pociła się przez 3/4 filmu? tanio i nieelegancko. a powiem szczerze, że liczyłem na puentowanie w najgorszym wypadku podczas napisów na zasadzie krótkich scenek ze zmienionej współczesności. nic. i nieśmiesznie. totalne rozczarowanie.

pointa: muzyka doprowadzająca do szału - espanish guitarrrr, po co? się grzecznie pytam po co???

czwartek, 14 maja 2009

Vicky Cristina Barcelona (la peli*)

Zamiast dokumentów - znów Barcelona, ostatnio zawładnęła mną dość bezceremonialnie i wreszcie dotarłem do Feminy dziś na 21.00. Rzeczywiście to jest słaby film.
Plusy dodatnie
są takie:
- największy plus (i można by przy nim tylko zostać) to piosenka. Pisałem o tym już.
- malownicza oczywiście Barcelona, ale aż do przesady, wręcz nachalnie eksploatowana, z kadrami pełnymi miejsc z przewodników. A dlaczego? A dlatego, że mimo kontrowersji, które budziło to w Katalonii, 1 mln € publicznych środków dał na film Ajuntament (ratusz) Barny** a kolejne 0,5 mln € dorzucił Generalitat czyli rząd kataloński. Razem: 10 % budżetu filmu, więc stąd charakter promocyjny produkcji Woody'ego Allena :)
- Pe czyli Penelope - mam do niej nieukrywaną słabość, lubię jej akcent i jest tu dobra, ale zaraz Oscar? Przesada.
- Javier Bardem - w porzo, ale zagrał na kompletnym lajcie
- jak nie ma Allena, to ktoś go jednak musi reprezentować i tu ma tę rolę Vicky. Da się strawić.

Widać, że i te plusy dodatnie mają tendencje lekko w dół.

A plusy ujemne? Proszę bardzo:
- historyjka nijaka, znaczy niby ważka, a jednak nieważka (tylko ćma)
- gdzie ten Allen? No gdzież ten woltyżer słowa i sytuacji życiowych?
- Scarlett Dżohanson (ja raczej mówię Johanson ale Amerykanie się uwzięli...) - zafrapowała mnie w Między słowami, ale jak się okazuje, chyba głównie dlatego, że niewiele mówiła. Teraz, jak tylko rozchyli swoje zmysłowe usta i niestety wypowie się - budzi moją irytację. Taki kwiatek, maskotka dla całej reszty.
- kompletnie niewiarygodne, głupio uzasadnione zmuszanie do konwersacji w języku angielskim Marii Eleny. Po prostu sztuczne. Daremne.
- narracja - dżizas, por favor! Łopatologia, na skróty i dla leni. Żeby chociaż sam reżyser tym się zajął - mogło być atrakcyjniejsze, wprowadzić jakiś smaczek.

Czekałem, to i obejrzałem, zaległości narosło, czas tak pomyka, myk myk.

*skrót od la pelicula - film po hiszpańsku
** Barna lub BCN - tak w skrócie mówi się o Barcelonie. Nie - Barça, bo Barça to w skrócie FC Barcelona, czyli klub, a właściwie więcej niż klub (més que un club), jak głosi hasło.

niedziela, 3 maja 2009

Barsaaaaaaaa!!! a potem Documenty

Nie mogłem się powstrzymać - wczorajsze zwycięstwo IMPRESIONANTE!!!

A co w kinie? Prawdę powiedziawszy ostatnio zaniedbałem, ale właśnie głównie przez Barcelonę w różnych aspektach :)

W każdym razie polecam przypominam zachęcam - jutro rusza sprzedaż biletów na Doc Review .

Rzuciłem tylko okiem na program (jednym i na dodatek lekko kaprawym) i wpadło mi to: Polański. Ścigany i pożądany . Warto.

Jak się rozkręcę, to coś dodam.

Ale nie obiecuję ;)

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

slumdog millionaire

Mam zaległości, tak, biję się w piersi, zaległości obiektywne (filmy do zobaczenia) i subiektywne (tematy odłożone). No to jedną nadrabiam.

Od czasu Płytkiego grobu i oczywiście Trainspotting mam wobec twórczości Danny'ego Boyle'a nieustające zainteresowanie. To jeden z tych, którego filmy po prostu w kinie muszę obejrzeć.

I ten film jest li tylko przyjemny: kolory, muzyka, egzotyka miejsc widzianych (liźniętych rzekłbym). Rozrywkowy National Geographic. Ale naiwność, brak odpowiedzi na pytanie (jak w Benjaminie Buttonie) po co? Ok, ja rozumiem, że konwencja bollywoodzka - miłość zwycięża, happy endowa scena zbiorowa z pieśnią na ustach. Ładne to i kolorowe, tylko co poza tym? Zabawa formą, postmoderizm, teledysk - to mi się ciśnie na klawiaturę. Zużyte klisze po retuszu - ale daleko tu do świeżości Pulp Fiction. A może nie dałem się ponieść/zwieść zabawie? Czepiam się? Tak, teraz jest trudniej sprostać wymaganiom. Myślę, że pan rezyser chciał również dać jakiś podkład ideologiczny i stąd moje narzekanie. Że naiwnie i płytko.

Dobra - może jednak chodzi o zabawę, a ja marudzę, wiosna mnie zmuliła...

sobota, 28 marca 2009

closer

zanim napiszę coś poważniejszego, jeden z najbardziej filmowo perfekcyjnych utworów (subiektywnie por supuesto), który powraca

piątek, 20 marca 2009

jamon iberico

dziś krótko bom zmęczon
ale konkretnie
zaczął się tydzień kina hiszpańskiego
polecam zapraszam
swój plan już mam
dla korpoludzi Casual day
dla gastroludzi Kurczak, ryba i krab królewski
dla kinoludzi Kula w łeb
peace & luv
paz & amur

wtorek, 10 marca 2009

milk

hohoho trochę czasu upłynęło... w marcu wpisów brak.

a to tak naprawdę lutowy filmowy, tuż przedoscarowy, bo seans był dzień po b-guziku.
dawno nie byłem w kinie w ciągu dnia (pomijając festiwal warszawski) - sobota, godzina 12.30, kinoteka, garsteczka kinomanów na sali.

i film skontrastowany mega wobec dnia poprzedniego (b-guzik), film od samego początku wiadomo PO CO.

oglądałem z zapartym tchem, z wielką radością poznania historii, rozkminiania początku przemian społecznych w usa w kwestii mniejszości homoseksualnych, walki o SPRAWĘ.
może z tym początkiem to przesada, ktoś bardziej zorientowany, pewnie by prychnął.

świetna rola seana penna (nie widziałem wrestlera - jeszcze nie wiem czy rourka lepszy), z ogromną witalnością, ale i zniuansowaniem.

dwie podstawowe myśli, które urodziły się podczas seansu, to po pierwsze primo: ten film powinni obejrzeć wszyscy aktywiści, jako film szkoleniowy, jak działać, walczyć W sprawie i O sprawę.

po drugie primo: w pierwszej chwili przedstawienie jego kolejnych związków jako antraktów w DZIAŁANIU społeczno-politycznym, jego erotycznych namiętności, szokuje (zaskakuje, bo to nowe a naturalne), dobra, mnie oczywiście subiektywnie, na zasadzie szerokiego otwarcia oczu w sytuacji swego rodzaju podglądactwa.
tak to mi automatycznie, niezdążywszy przefiltrować się, weszło w percepcję.
ale za chwilę - jednakże przecież pokazanie polityczki (gender rulez) z jej romansami czy też polityka (klisza z filmów, gdzie różne prezydenty, senatory czy inne barakudy amory uskuteczniają) przyjmuję bez mrugnięcia oka!
zatem - to tylko inne rozegranie upodobań seksualnych, przyrodzonych takiej a nie innej ludzkiej naturze.
zatem - norma, jedynie z nowej perspektywy.

warości dodane: josh brolin, któregośmy bardzo polubili przy coenach (no country...), ciekawy partner (ale nie w TEN you-know-what-I-mean sposób) oraz loco mejicano, diego luna (i twoją matkę też) lekutko irytujący chłopek.

PS. pt. A teraz coś z zupełnie innej beczki: Warszawski Festiwal Filmowy poszukuje chętnych do pracy/współpracy. Zachęcam, zapraszam, polecam :) Good night and good luck!


niedziela, 22 lutego 2009

Rozbitkowie

Polecam kolejny dokument nagrodzony na zeszłorocznym Planete Doc Review. Film "Rozbitkowie" dostał nagrodę publiczności, a tym razem zapraszam na seans w Muranowie - pokaz we wtorek 24.02. o godz. 20:00 w ramach DKF-u.

Opis filmu można znaleźć na stronie festiwalu. Pewnie wiele osób kojarzy historię grupy głównie młodych Urugwajczyków, graczy rugby, którzy w wyniku katastrofy lotniczej spędzili 72 dni w ekstremalnych par excellance warunkach w Andach. Napisać "spędzili" to kompletny eufemizm, dzięki fabularyzowanym rekonstrukcjom, rozmowom można trochę zbliżyć się do ich historii. Mnie ten film wciągnął do środka, dał okazję do bezpośredniego świadkowania. Ale nie kończy się na podglądaniu, warto posłuchać tych co przeżyli, jak wracają na miejsce katastrofy ze swoimi dziećmi.

PS. Historia ta była również pokazana w filmie "Alive, dramat w Andach" (1993) ale żem go nie widział - to i się nie odnoszę.

Zaległości po europejsku

Parę dni minęło, ale głowa mnie boli, wirus zły, miałem wspomnieć, że widziałem dwa filmy dobre zeszłoroczne. Jeden właśnie wczoraj na plaży Santa Monica dostał nagrodę kina niezależnego Spirit Award. Chodzi o "Klasę" Laurenta Canteta. Czy dziś lepszy okaże się "Walc z Bashirem"? Czy to naprawdę ważne?

"Klasa" pokazuje na małej przestrzeni bariery językowe, kulturowe, pokoleniowe powstające w codziennej komunikacji, w organizmie społeczeństwa francuskiego. Film dzięki któremu więcej wiem o Francji, z bardzo dobrze pokazanymi relacjami między wszystkimi aktorami szkolnego systemowego współuzależnienia. Dobry film. Szkoda, że mimo palmy ze złota w Cannes przemknął ledwie przez ekrany. A może wcale nie szkoda? Po prostu niewielu to interesuje i tyle. Nie ma co żałować. Obejrzałem dzięki spojrzeniu "Kina" w kino.labie we wsteczne-2008-lusterko. I chwała.

Drugi film "Happy-Go-Lucky" też trochę mówi o społeczeństwie, a ściślej o jego londyńskim około trzydziestoletnim odłamie, ale przede wszystkim daje dużo radości. Zajawki budziły moje obawy, że główna postać Poppy, będzie zbyt radosna, ale ona jest radosna z pełną świadomością smutku egzystencji. Mike Leigh zawsze o tym pamięta. Film poprawia humor, a tekst instruktora prawa jazdy "enraha, enraha" pozostaje długo w pamięci.

niedziela, 15 lutego 2009

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Miałem takie niejasne, przelotne uczucie na samym początku projekcji, takie lekko niepokojące, że te tłumy nominacji, jakieś nagrody, to dużo za dużo, albo mi nie po drodze. A niepokój wzbudziła rewelacyjna czołówka z logo Warner Bros. powstającego z guzików, naprawdę super. To irracjonalnie, ale intuicyjnie podpowiedziało mi, że filmowi będzie trudno przekroczyć ten poziom. (Na co to ludzie uwagi nie zwracają, dżizas!)

Pomysł przedstawiony w opowiadaniu Francisa Scotta Fitzgeralda jest niewątpliwie filmowy i czekał tylko na dzisiejsze możliwości techniczne, by trafić na ekrany. Ok. Ogląda się to przyjemnie, sprawne kino, prawie 3 godziny w fotelu minęły raczej lekko, ale jednak w pewnym momencie pojawiła się irytacja i nuda. To drugie odczucie - bo nic nie zaskakiwało i nie miało już zaskoczyć, wciąż pulsowało mi w głowie: po co ten film? A forma, efekty nie potrafiły tego zatrzeć. Tym bardziej gra aktorska - przyzwoicie i w porządku. I tyle. W przypadku Brada P. nie bardzo wiedziałem, w którym momencie włączył się w postać, a kiedy skończyła się animacja (co dobrze świadczy o efektach ale nie o grze aktora).

A pierwsze uczucie polega na: przecież to są jakieś popłuczyny po Forreście Gumpie, Amelii, a nawet Titaniku i pewnie jeszcze paru! Wtórność, panie Fincher, wtórność. Szkoda, bo akurat po nim się tego nie spodziewałem. Sprzedawanie prostych, wręcz naiwnych prawd życiowych, które w Gumpie było świeże i spójne, tu wnerwia, wykręca z fotela. Całość rozczarowuje.

W kwestii praktycznej - idąc do kina Atlantic (łorsoł of kors), zwłaszcza w godzinach gęstych kolejek, warto wcześniej zarezerwować bilet tu. Osobna kolejka jak do odprawy w klasie biznes. Lubimy to.
Taka dobra rada na niedzielny wieczór od dobrego wujka.
Nie zawsze dobrego.

wtorek, 10 lutego 2009

Cień uśmiechu (To See if I'm Smiling)

Dziś w TVP 1, godz. 23.05., polecam film dokumentalny Tamar Yarom pt. Cień uśmiechu.

Był on pokazywany na ostatnim festiwalu Planete Doc Review w Warszawie w maju 2008 - zdobył główną nagrodę w kategorii The Magic Hour Award.

Na film zaciągnął mnie reportaż Pawła Smoleńskiego w Wysokich Obcasach. Zainteresowanym pozwala lepiej zrozumieć jak wygląda codzienność wojny, nie tylko konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Obraz to tym bardziej autentyczny i wiarygodny, że autorka sama służyła w armii Izraela jako oficer socjalny. Historii podobnych do opowiadanych przez bohaterki filmu wysłuchała (i nie tylko) wiele .
Poniżej opis zaczerpnięty z materiałów organizatora festiwalu.

Armia izraelska jako jedyna na świecie prowadzi obowiązkowy nabór kobiet do wojska. Osiemnastoletnie dziewczyny spędzają w armii dwa lata. Niektóre z nich decydują się na odbycie służby na terytoriach okupowanych. W filmie Tamar Yarom sześć z nich opowiada o swoich doświadczeniach na froncie. Niektóre po raz pierwszy dzielą się swoimi przeżyciami. Z rozbrajającą szczerością opowiadają o swoich odczuciach, które towarzyszyły im podczas akcji, niebezpiecznych patroli i okrutnych koszarowych zabaw. Każdą z nich dręczą pytania, których nie zadawały sobie na froncie, poniżając ludzi, profanując zwłoki i demonstrując swoją władzę nad wrogiem. Teraz muszą z tym żyć.Ten film pomaga pojąć to, czego nie potrafi ogarnąć człowiek, słysząc o kolejnych skandalach w armii i nieludzkich zachowaniach żołnierzy. Ten film pomaga zrozumieć, jak rodzi się okrucieństwo.

Żródło: docreview

czwartek, 5 lutego 2009

Vicky Cristina Barcelona

Czekam i na ten film - nowy Woody Allen. Nie że jakoś tak bardzo, bo forma u Miszcza ostatnio różna, ale tu akurat pewnie o nią zadbają Penelope Cruz, Javier Bardem i Barcelona. Ok, wiem, jest jeszcze pani Johansson (nie mogę się przyzwyczaić do wymowy dżohanson), która też estetycznie oprawia. Według niektórych, a nawet sporej ich większości.

Zapowiedź filmu dla chętnych (le trailer z ukłonem ku frankofonom) aqui.

Inspiracją dla posta było jednak co innego - motyw przewodni, tlący się w tle utwór zespołu Giulia y los Tellarini.



Uwaga - anegdotka pt. "Jak kreować rzeczywistość". Dziewczyna jednego z muzyków zostawiła nagranie demo z piosenką w recepcji hotelu, w którym mieszkał reżyser. Z prośbą o przekazanie mu. A co tam! Pozostali członkowie zespołu nic nie wiedzieli o spontanie. I po paru tygodniach zespół dostał mejla od producentów, że bardzo pięknie, Allen zakochał się w muzyce i tak dalej. Zaskoczenie było ogromne, radość i uśmiechnięty los. No risk no fun.

PS. Dziś jakaś taka wielojęzyczność mi się włączyła. Sorry.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Milczenie Lorny

no dobry, dobry, zachwytu brak, ale takie filmy są warte poświęcenia uwagi, zaciągnięcia się z fotela albo z sofy do ciemności sali
europejskie, autorskie itp., czyli że ważkie i zatrzymać się warto, w kasie bilet kupić (Muranów, 20.30, środa)
braciszkowie Dardenne gdzieś tam po świadomości jadą, mieszczuchom europejskim mówią nie

ale myślę, że przede wszystkim tym zachodnim mieszczuchom

bo dla nas z jednej strony to nihil novi (emigracja, paszporty, sprzedawanie się i stany lękowe), a z drugiej - trochę nie dotyczy (ale to już było...)
pewnie - są londyńczycy, ale ta identyfikacja umyka, choć pewne marzenia się nie zmieniają (snack bar)

parę lat i proszę

a już dla tych pięknych dwudziestoletnich - prekambr, panie, istny prekambr

rozbioru zachowania Lorny się nie podejmuję - rozumiem ją i tyle

ps. w kino.labie przegląd/powtórka 10 najlepszych filmów 2008 wg. Kina
to jakby ktoś miał coś do nadrobienia/powtórki i wolał jednak kino a nie herbatę z czajnika ;)

środa, 21 stycznia 2009

The Wrestler and the Boss

Z braku wrażeń bezpośrednio kinowych: szukając informacji o nowej płycie Bruce'a S. zwróciłem uwagę, że Boss dostał Złotego Globa za piosenkę "The Wrestler" do filmu o tym samym tytule. A na film czekam i czekam, bo po pierwsze gra w nim Mickey Rourke, po drugie odradza się dzięki niemu (podobno) jak feniks, a po trzecie reżyserem niejaki Aronofsky Darren (Pi, Requiem dla snu, Źródło). I recenzje, i Złoty Lew w Wenecji - wszystko to niesie zapach smacznej potrawy, a może i uczty? Musimy jeszcze poczekać - polska premiera 1 maja. Na razie zapraszam na trailer. Na stronie IMDb podsumowano tagami: Love. Pain. Glory.
Ładnie, nieprawdaż?

wtorek, 13 stycznia 2009

Waltz with Bashir

Zdobywcą Złotego Globu w kategorii najlepszy film zagraniczny został "Walc z Bashirem" w reżyserii Ariego Folmana. Film na który miałem największą ochotę czytając program ostatniego Warszawskiego Festiwalu i nie zawiodłem się. Powalił mnie od pierwszej sceny - dźwiękiem i obrazem. Przełamane, połamane konwencje dokumentu, animacji, fikcji. Nielinearna narracja łomocącej w podbrzusze historii.

Muzyka Maxa Richtera (Nagroda Europejskiej Akademii Filmowej) i videoclipowe realizacje w rytmie PIL-u czy OMD (to można znaleźć na Youtubie) - wyjątkowo celnie dobrane dodatkowe kanały komunikacji.

Animacja - 3D, flash, tradycyjna z atrakcyjną kreską: pomagają w miksowaniu konwencji, czasu, perspektyw narracji.

Osoba reżysera i scenarzysty, również głownego bohatera - faceta z niesamowitym dystansem i spokojem, uwiarygodnia postacie i historię .

Tematyka WIELKA - wojna w Libanie w 1982 (kulminacją była masakra uchodźców palestyńskich w obozach Sabra i Shatila przeprowadzona przez falangistów chrześcijańskich pod okiem armii Izraela). Warto zobaczyć po raz kolejny, ale na nowo, w świetle wojen w ogóle, a zwłaszcza obecnego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Teraz dla hasła z mediów "rozpoczęła się operacja lądowa wojsk Izraela" mam zupełnie inną percepcję.

I mała- zagubienie wspomnień, próba ich odbudowania, co dzięki animacji daje nieograniczone możliwości przedstawienia obrazów snujących się na marginesie świadomości, sennych wizji, opowieści.

"Walc..." był nominowany do Złotej Palmy w Cannes, ale film był tak trudny do sklasyfikowania, że ostatecznie żadnej nagrody nie dostał, ale owacja na stojąco była. I potem zachwyt krytyki.

Film otwierał WMFF'08 i zajął pierwsze miejsce w plebiscycie publiczności. Dyrektor festiwalu Stefan Laudyn opowiadał podczas otwarcia, że po projekcji w Cannes, widząc zamęt i zachwyt panujące wokół filmu, nie spodziewał się, że uda mu się tak łatwo zaprosić twórcę i film na warszawską imprezę. A było to wbrew jego oczekiwaniom proste - Ari Folman sam podszedł do niego na jednej z towarzysko-oficjalnych imprez i zwyczajnie zagadał: Stefan, bardzo lubię Twój festiwal i chciałbym na nim pokazać mój film. Okazało się, że Ari Folman (który był parę lat temu gościem WMFF) uważa go za jeden z najciekawszych festiwali jakie zna, gdzie można zobaczyć filmy tak autorskie i rzadkie, że podejrzewa, że są robione gdzieś na podwórkach naszego miasta, tylko po to, by raz je pokazać na festiwalu. A potem znikają...

Jeżeli nie musicie być totalnie zaskakiwani przez film, to poszukajcie na youtubie klipów, trailerów itp. Nie będę wklejał nic - pozostawiam pole do radosnej (niekoniecznie) eksploracji.

Zostawiam tylko oficjalny website waltzwithbashir.com

niedziela, 11 stycznia 2009

Gomorra

Zło, prymitywne, bez blichtru, nieatrakcyjne. Brudne, zdegenerowane. I jeszcze ten koszmarny język, neapolitański dialekt - samo jego szuranie kojarzy mi się ze śmierdzącym kanałem.
Zło.

wtorek, 6 stycznia 2009

33 sceny z życia - jeszcze

Zaległa lektura "Polityki" (48/2008), końcowy fragment wywiadu Janusza Wróblewskiego z Mikiem Leigh:
- Współczesne kino rzadko zajmuje się złożonościami ludzkich postaw i niejednoznacznością świata. Przepraszam za akademizm tego pytania, ale jak pan rozumie realizm w kinie?
- Kiedy miałem 12 lat, zmarł mój dziadek. Jego pogrzeb odbywał się w mroźny, zimowy dzień w Manchesterze. Wszędzie ślisko. Trzeba było uważać, żeby nie upaść. Czterech dobrze zbudowanych, wysokich mężczyzn, wynosząc z kościoła jego trumnę, o mały włos nie wywróciło się na schodach. Pomyślałem sobie, że to świetny pomysł na film. Pokazać prawdziwych ludzi z ich rzeczywistymi problemami, czego w hollywoodzkim kinie nigdy się nie zobaczy.
- Tak po prostu sfotografować życie i umieścić je na ekranie?
- To niby oczywiste. Sztuka nie polega jednak na mechanicznej rejestracji tego, co jest. Naturalizm mnie nie pociąga. Chodzi o wyciąganie esencji. Trzeba szukać prawdziwych motywacji, prawdziwych sytuacji, które coś znaczą. Samo opowiadanie historii to za mało.
- A co znaczy tamta scena?
- Bezradność wobec śmierci. Misterium życia. Groteskowość losu. Tylko że przeżywając ją, jeszcze o tym nie wiedziałem.

niedziela, 4 stycznia 2009

Little Britain (abroad)

Dziś wtórnie i odtwórczo, ale jutro powrót do fabryki po 16 dniach, gdzie czeka "fun, fun, fun.... and fun".

Serial przy którym umieram ze śmiechu. Dopiero całkiem niedawno dowiedziałem się, że David Walliams i Matt Lucas zrobili serię abroad oraz USA. Z serii zagranicznej polecam jak zwykle zorientowaną (kaszlnięciem) na klienta Carol Beer (fragmenty 1-3 i na końcu hicior z karaoke w niepublikowanej scenie).

Good night and good luck!







Polecam !

Przeglądając starsze posty na blogu eli (thanx for inspiration) znalazłem "Sztukę Sekwencji Tytułowej" (link obok).

To jest jeden z elementów bardzo lubianych przez kinomaniaków - ustawianie pewnych detali w serie (vide pościgi samochodami policyjnymi albo rzucanie w powietrze biretami na zakończenie high school). Czy chodzi o fragment formy czy treści - takie zabawy analityczne dostarczają dużej dozy radości niektórym umysłom.

Adelante amigos!

czwartek, 1 stycznia 2009

HNY09

Udało mi się znów rok rozpocząć od kina. Łatwo nie było, a wyboru dokonałem intuicyjnie: "Liverpool" w Muranowie. I to był z jednej strony błąd, a z drugiej dzięki niemu, pruszącemu śniegowi, pustkom na ulicy oraz Beth Gibbons jestem w fazie łagodnego czylautu. A błąd? Powinienem był zaaplikować sobie coś z wykopem, energetyczną bombę, lekkie łatwe i przyjemne. Dostałem za to wysmakowany bezruch, nic-nie-dzianie, latynoską Skandynawię w środku zimy. Dla cierpliwych, niezaspanych, otwartych na leniwe snucie się obrazów.

Dla porządku - we wtorek byłem w Kinotece na "Małej Moskwie". Nie wiem co w tym kinie się dzieje, ale zarządzanie personelem to jest tam dramatyczne. Była otwarta jedna kasa, w kolejce trzeba było stać prawie 40 minut, a chłopiec-kasjer na pytanie kogoś przede mną "O czym jest ten film?" odpowiedział "Nie wiem, ja tu tylko sprzedaję bilety"... Sam film to przyzwoity romans, sprawnie opowiedziany, zagrany itp. (sama końcówka tylko przegięta harlequinowo). Nie żałuję, ale za co nagroda w Gdyni ???

Rankiem - BSO* z "Brokeback Mountain" - Gustavo Santaolalla rulez!



* Banda Sonora Original zwana ścieżką dzwiękową bądź soundtrackiem albo sandtruckiem czyli piaskową ciężarówką albo ciężarną piaskarką - tak mi dziś rano umysł tramwajem jechał.