Kolejny po Juno nieschematyczny, lekko z boku Hollywood (choć przecież Clooney na froncie) film Jasona Reitmana. Obawiałem się happy endu, na szczęście zakończenie nie wygląda tak cukierkowo, jak w wielu produkcjach znad Pacyfiku. Zła tam nie ma, bo nadzieja zostaje, ale bez bueee-wszyscy-jesteśmy-szczęśliwi.
Osoby, którym poniższe tematy z różnych powodów są bliskie, MUSZĄ ten film zobaczyć:
- samoloty i lotniska (a znam takie osoby, o tak)
- widoki z lotu ptaka (proszę zajrzeć na stronę Alexa MacLeana - czołówka* była inspirowana m.in. jego zdjęciami)
- gromadzenie mil w lotniczych programach
- hotele, imprezy firmowe, konferencje, spotkania korporacyjne
- zwolnienia z tychże korporacji
Z wątku związkowego niezbyt częsta sytuacja, że to ONA traktuje JEGO jako nawias i odskocznię. Tym razem nie ON (i to kto - George C.!). A ON bez korzeni, z ludzką twarzą. Traveller.
* czołówka świetna - sporo na jej temat można przeczytać na the art of the title sequence (pamiętajcie, że zawsze po prawej strony, u góry ekranu, drzemie sobie linka do niego)
ps. do sherlocka - napisy początkowe, ale i co rzadkie końcowe to perełki
niedziela, 21 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz