poniedziałek, 6 kwietnia 2009

slumdog millionaire

Mam zaległości, tak, biję się w piersi, zaległości obiektywne (filmy do zobaczenia) i subiektywne (tematy odłożone). No to jedną nadrabiam.

Od czasu Płytkiego grobu i oczywiście Trainspotting mam wobec twórczości Danny'ego Boyle'a nieustające zainteresowanie. To jeden z tych, którego filmy po prostu w kinie muszę obejrzeć.

I ten film jest li tylko przyjemny: kolory, muzyka, egzotyka miejsc widzianych (liźniętych rzekłbym). Rozrywkowy National Geographic. Ale naiwność, brak odpowiedzi na pytanie (jak w Benjaminie Buttonie) po co? Ok, ja rozumiem, że konwencja bollywoodzka - miłość zwycięża, happy endowa scena zbiorowa z pieśnią na ustach. Ładne to i kolorowe, tylko co poza tym? Zabawa formą, postmoderizm, teledysk - to mi się ciśnie na klawiaturę. Zużyte klisze po retuszu - ale daleko tu do świeżości Pulp Fiction. A może nie dałem się ponieść/zwieść zabawie? Czepiam się? Tak, teraz jest trudniej sprostać wymaganiom. Myślę, że pan rezyser chciał również dać jakiś podkład ideologiczny i stąd moje narzekanie. Że naiwnie i płytko.

Dobra - może jednak chodzi o zabawę, a ja marudzę, wiosna mnie zmuliła...