poniedziałek, 3 października 2011

O północy w Paryżu / Skóra, w której żyję

Woody Allen jest ok. Do filmu podszedłem sentymentalnie, ze względu na świeżość paryskiego powietrza w nozdrzach. Rozrywka, Owen Wilson świetnie odgrywa rolę alter ego okularnika z Manhattanu. Niedługo pewnie odejdzie, tak, śmierć się wychyla. Dobrze by było poprzenosić się w inne rejony czasowe, ale na razie możemy tylko połknąć i ugryźć kolejną sekundę.

Skóra pana Almodovara wynudziła mnie, nie czekałem na rozwój intrygi, dość szybko zobojętniałem. Nie znając wcześniejszych filmów, można polubić przewrotność pomysłów reżysera, ale mnie ona nie pociągnęła tym razem. Natomiast jak w wielu jego filmach smakowałem i tym razem kadry, w których były zatrzymane kompozycje, kolory, zwłaszcza z wnętrz. Geometria i barwy.

sobota, 30 lipca 2011

Drzewo życia

O matko moja! Dlaczego?! Jak to?! Arcydzieło?! Ludzie! Nie! Nie dajcie się! Złota Palma?! Dla osłów!

I gdyby nie Brad Pitt oraz Sean Penn to film po 3 tygodniach grania na pustej widowni by zszedł, a tak sobie lata i mami...

Dinozaury, National Geographic, Krystyna Czubówna, wygaszacz ekranu - takie komentarze na widowni... Ktoś wybiegł krztusząc się popcornem, ktoś inny długo nie wracał z toalety...

Znowu jak w przypadku "Melancholii" można było zrobić krótszy film, o amerykańskiej rodzinie, jeśli już reżyser bardzo chciał... Ale jedynie to by było któreś tam dziełko w temacie...

Stanowcze nie nie i jeszcze raz nie.

Melancholia

Mam gdzieś, że LVT został persona non grata w Cannes za głupoty dotyczące nazistów (być może był pod wpływem ziół, jakby powiedziała Doda). On powinien być wywalony za hochsztaplerstwo, pretensjonalność i szarlataństwo! Nuda, film nic nie warty, nie stawiający żadnych pytań, na które warto by szukać odpowiedzi pod wpływem jego obrazu, miałkość i jeszcze jeszcze jeszcze.

Ładne pierwsze momenty, ale może krótki metraż trzeba było zrobić? A nie osiem kwadransów w oczekiwaniu na pseudokatastrofę! Lubię Charlotte, Dunst błysnęła smakowitą piersią, ale PO CO?! PO CO?!

Wyszedłem zniesmaczony i oszukany.

I to niestety nie był koniec.

ps. Czy gdybym na pierwszej części nie drzemał - coś by to zmieniło?
ps2. Tu Krzysztof Varga - czytałem jego tekst wcześniej, ale że mam słabą pamięć i lubię mieć własne zdanie, nie zgadzam się, że miał na mnie wpływ. O nie.

W lepszym świecie

To film który stawia pytania, na które odpowiedź mnie ciekawi. Ciekawiłaby mnie moja odpowiedź. Cholera nie wiem co bym zrobił w sytuacji pojawienia się zła, przemocy zwłaszcza w obecności mojego syna. Ta niepewność bolała podczas całego seansu. Czy uderzyłbym? Czy skoro mam wątpliwości, to jednak nie?

?

Anton, który ponosi porażkę swojej filozofii non-violence umywając jak Piłat ręce, gdy oddaje zbrodniarza pod osąd ludu (czyt. lincz), de facto postępuje słusznie. Dzięki temu zło zostaje ukarane i powstrzymane. Czy tak nie powinien zrobić i w Europie? A może właśnie - to jest Afryka, inny świat, inne zachowanie?

Odbiór duńskiego filmu dzień po wydarzeniach w Norwegii był swego rodzaju ilustracją, jakimś błyśnięciem flesza i zostawił na siatkówce widok chłopca konstruującego bombę. Z niczego. Z łatwością. Mnie to nie zaskoczyło, ale ten dialog z dniem poprzednim jednak przepuszczał ciarki po karku.

Trochę pod koniec wypadki potoczyły się tak, że nie dziwi Oscar. Dobre zdjęcia, kolory. Polecam.

sobota, 23 lipca 2011

Nic do oclenia

Na piątek, na wesoło - tak, ale półgębkiem, raz na jakiś moment.
Niemniej (cenię to słowo, owszem) kontakt z kinem (nie licząc repertuaru chłopięcego) został przywrócony i to cieszy.

Lubię kino za taką rozrywkę, lubię.

Ładny mamy początek października, nieprawdaż?

piątek, 20 maja 2011

Lincz

Jak widać ciężko jest wrócić... Przecież po drodze było parę filmów, takich co mnie już ciągnęły do klawiatury, takich że parę gładkich zdań w głowie zawisło, ale jednak nie...

Teraz więc dość chropowato w głowie pod tym względem, ale coś powiedzieć bym chciał:
- kameralnie, sprawnie, przekonująco
- aktorzy na swoim miejscu
- bezradność wobec braku prawa
- jedni zarzucają, że psychol znikąd, ale dla mnie to nie wada, a psychol na spokoju jest straszny, taki znienacka - gorszy, mroczniejszy

Dobranoc, grzmi...

wtorek, 4 stycznia 2011

Moon

Uff... Odetchnąłem. Nie obejrzałem tego filmu ani na 25. WFF ani kiedy wszedł do kin (choć to całkiem niedawno było), ale udało mi się od niego zacząć 2-0-2.

Oooo, bardzo przyjemnie.

Po pierwsze zaczęło się od czołówki - małe dziełko może nie arcy, ale dopracowane, precyzyjne, wprowadzające w estetykę filmu.

Po drugie - właśnie estetyka. Sci-fi w starym stylu, lekko przybrudzona, chropowata, prawie monochromatyczna. Prosta, skuteczna. Świetny robot-opiekun Gerty (z hipnotycznym głosem Kevina Spaceya).

Po trzecie - historia. Intrygująca, oszczędna, zaskakująca.

Po czwarte - do przemyślenia. Ja akurat nie zastanawiałem się (wiem, że są tacy, co się szyderczo uśmiechną...), co by oznaczało w praktyce sklonowanie. I tu ten temat jest ciekawie wprowadzony.

Po piąte - muzyka. Od razu nuta wpadła mi w ucho przygotowane przez Darrena Aronofsky'ego - tak, to Clint Mansell i jego kosmiczno-dźwięczno-stalowa melodia.

A to że ojcem reżysera jest David Bowie to zupełnie w tym przypadku marginalne (dla filmu, bo dla marketingu pewnie nie...).