niedziela, 17 stycznia 2010

Jeszcze nie wieczór

Zaległości. Nadrabiam. Jak dobrze pójdzie, jutro kolejna. I żeby nie było wątpliwości - w kinie, nie na sofie. Wszystko wskazuje na to, że będzie to swego rodzaju tryptyk...

Bardzo chciałem zobaczyć ten film, nie zdążyłem, kiedy był na ekranach, ale teraz w ramach powtórek z cyklu ORŁY 2010 można nadrobić.

Od jakiegoś czasu, od paru filmów z WFF 2008, interesują mnie filmy pokazujące starość i jej aspekty. Wiadomo, to rzadko jest temat filmowy, zwłaszcza w Hollywood (albo do nas takie filmy rzadko przychodzą), bo przecież kult młodości jest wszechobecny. Znane są problemy aktorek, którym po 50. urodzinach ciężko znaleźć główną rolę (faceci mają łatwiej). Moje zainteresowanie pewnie rośnie wraz z wiekiem (banał). Łatwo się wyklucza ten mało estetyczny czas. A przecież tyle on trwa, może być piękny i pięknie pokazany.

Mamy jesień, tak, ta malownicza pora roku, z kolorami w swoim rozkwicie. Ale coż, może znów banalne, ale to jest koniec, liście opadają, zostają gołe konary i pnie. Malowniczo, ale to jest zmierzch i wieczór dla życia przyrody. A dopiero oglądając ten film (i jeszcze mając w głowie Dom zły), także doświadczając zimy, która w tym roku oplotła nas bez wytchnienia, w swojej pełnej wersji i długookresowo, dotarło do mnie, że zima jest początkiem. Jest czasem na przemianę, na przygotowanie nowego życia (vide narodziny w Domie złym), aseptycznym okresem oczyszczenia.

Starzy aktorzy w bardzo autentyczny sposób przedstawiają Fausta i nie tylko. To co wiąże się ze śmiercią, przemijaniem... Świetne. Wydobycie emocji i ich historii, opowieści - że to Jeszcze nie wieczór... Mogłem tylko się utwierdzić, że nawet będąc blisko przejścia na drugą stronę (jeśli taka jest), wiele się dzieje. Nie to żebym tego nie wiedział, nie chodzi tu o efekt zaskoczenia, raczej o zwykłe podejrzenie, obserwację. Tak już mam, że najbardziej do mnie przemawia kino.

Jedynym zakłóceniem, par excellence memento mori, kontrapunktem do ich twórczego, radosnego, żywego działania, jest śmierć Barbary, a nawet bardziej - zachowanie jej męża, Freda. To on przypomina i nie daje zapomnieć, co się czai...

Jeden bardzo dobry cytat (z pamięci, więc przepraszam, jeśli przekręcę):
Nie zasłużył na życie i wolność ten, kto nie walczył o nie każdego dnia...

ps. Film obejrzałem tuż przed trzecimi urodzinami mojego syna - na zwiększoną ciekawość i chętniejsze nadstawienie oka oraz ucha wpływ ma również niewątpliwie fakt bycia ojcem. Poczucie śmiertelności, uczestnictwa w sztafecie życia, pojawiła mi się dopiero wraz z jego pojawieniem...

3 komentarze:

Unknown pisze...

a widziales dokument o robieniu tego filmu? Dopiero on mnie powalil. Roman Klosowski, ktory prawie w ogole nie widzi, nie poznaje kolegow, nic nie pamieta a radyjko okazuje sie nie byc rekwizytem, ale jego prywatnym kontaktem ze swiatem. Kwiatkowska, ktora mieszka w tym domu, nie chce brac udzialu w filmie jest maniakalna sluchaczka Radia Maryja, denerwuje "krolowe polskiej sceny" jak kaze nazywac sie Nina Andrycz. Fred naparawde ma Parkinsona. Wszyscy sa starzy, w jakis sposob niedolezni... i trudno mi sie z tym pogodzic. pozdrawiam i czytam

mr. ozu pisze...

nie widziałem, w domu mam tylko 7 podstawowych kanałów tv, nie mam dostępu do ale kino itp... a gdzie to można zobaczyć? jest jako bonus do dvd? pozdrawiam i polecam (się) ;)

Unknown pisze...

to byl dodatek do DVD.