poniedziałek, 27 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem

Jestem chory. Moja rogówka została podstępnie zaatakowana o godz. 23.00 w piątek. I zamiast udanego rodzinno-imprezowego weekendu - 24 razy dziennie krople do oczu. Myślę, że pani doktor przesadziła, również z ceną lekarstw (160 pelen!!!), ale jest lepiej. No i szpital WIML-u przypominał w sobotę w południe "Królestwo". Pustki...

Zeszły rok nie nastroił mnie do wpisów. Były fajne filmy, odświeżające jak np. "Królowie lata", ale ani inspiracja do pisania, ani chęć przelania myśli nie były silne. Słabe raczej, nieważne takie.

Zacznę prosto - mnie nie ten film nie szokuje, nie wali po głowie jak poprzednie smarzowskie. Jest najbardziej artystyczny z dotychczasowych, przekazuje wizje alkoholickie Jurka. Nie ma tu historii, która zawsze była mocną stroną jego filmów. Bo co tu jest jawą a co snem, pijackim zwidem? Samo picie - to tak, to jest ta historia, intryga na której oparty jest film. I o to chodziło. To jest film o piciu, o chlaniu, które pochłania. Jest o polskim piciu, gdy mamy anegdotki z życia wzięte. Ale jest w ogóle o alkoholowym ciągu, a wymiaru międzynarodowego nałóg zyskuje poprzez spotkania z Bukowskim, Jerofiejewem czy Kafką.

Poza tym różne migawki życiowe bardzo zabawne i celne, wachlarz aktorów szeroki i mocny. Woronowicz jako uśmiechnięty szatanek albo antyanioł. Choć może właśnie anioł picia?

Refleksja osobista: mnie elementy fekalne i inne fizjologiczne w tym obrazie nie szokują. Za dużo doświadczeń, własnej autopsji (jak to się mówi).

Jurek wkłada swoje słowa w usta współpacjentów, tak jak chyba Jerzy swoje - w scenariusz. Miał być film artystyczny - i jest. Ciekaw jestem tylko reakcji tych tłumów, które już film widziały, śmiem podejrzewać, że zachęcone rechotem na "Drogówce". Tu rechotu nie ma. Jest niezbyt atrakcyjne, mozolne chlanie.

Brak komentarzy: