poniedziałek, 12 marca 2012

Wstyd

Jeśli kiedyś Obcy bądź przyszli ziemscy ziomkowie będą chcieli przyjrzeć się społeczeństwu miejskiemu początku XX-go wieku, to ten film da im obraz (nomen omen) wyalienowania jednostki. I nie tylko męskiego gatunku - słyszałem taki głos kobiecy: jak ja mu zazdroszczę! Zawsze chciałam mieć dobrą pracę, zarabiać dużo kasy i bzykać bez zobowiązań fajne towary. A ta siostra to powinna się od niego odczepić! Można zatem i tak bez względu na płeć.

Samotność - o tym ten film. Bez zachwytu. Główny bohater dobrze obdarzony (George Clooney powiedział, że Michael Fassbender mógłby grać w golfa trzymając ręce za plecami...) uprawia seks, również ze sobą, często, chciałby jeszcze częściej a w zasadzie bez przerwy. Kiedy przychodzi mu do głowy coś trwalszego, próba kończy się (o znowu muszę użyć tego: nomen omen) niewypałem...

Moim zdaniem dla samotnych miejskich anonimowych to film do identyfikowania się, przyglądania się swoim problemom. Tak właśnie wyglądała moja randka! niejeden/niejedna zakrzyknie albo westchnie.

Po paru dniach myślę, że jednak dość to schematycznie podane. A seks przereklamowany. Nie że w ogóle, ale tu. Naturalny i naturalistyczny, ale mówię nihil novi. Albo już zepsuty jestem... I koniec prawie z happy endem, że się nawrócił, choć pewne takie niedopowiedzenie zostaje.

No dobra, reasumując - obserwacja poprawna, ale bardziej frapujący był American Psycho (książkowy oczywiście) i ekscytujący był. A ten wstydliwy taki.

1 komentarz:

w-co-sie-gapic pisze...

Zgadzam się, powszechny zachwyt nad filmem lekko przesadzony