wtorek, 28 września 2010

Matka Teresa Od Kotów

Film zirytował, pozostawił rozdrażnienie, a nie odpowiedzi. Co z tego, że reżyser tłumaczył, że niby on tak specjalnie, takie niedomówienia i bla bla bla.

Tropy są podrzucane, ale bez dopowiedzenia, nawet zawoalowanego. Naprawdę nie potrzebuję dużych liter od razu, ale żeby to sens jakiś miało, a zwłaszcza, że autor miał ambicję wytłumaczenia czegoś, pokazania zła. Słabo to wyszło. Że wojna? Że może molestowanie? Że psychotronika? Szaleństwo?

Kościukiewicz gdzieś między Leo Di a Marlonem Kowalskim z Nowego Orleanu. Się sprawdza, ale jako wyabstrahowany element pod tytułem gra aktorska, postać filmowa, ale nie integralny składnik tej historii. Że niby szaleństwo z czarną magią w mixie? Nie nie, nie kupuję tego.

Choć forma atrakcyjna, to zawartość ulotniła się.

Największa żenada? Scena pielgrzymki: po co, fatalnie niewiarygodne, sztuczne i na dodatek w scenerii mostu warszawskiego tak często wykorzystywanego w serialach czy komediach romantycznych. Naprawdę tam to trzeba było kręcić? I te szpilki... Scenariuszowe dziadostwo.

ps. Cieszę się, że Michał Oleszczyk na Ostatnim fotelu wyraził już podobną opinię, dużo zgrabniej, więc odsyłam z czystym sumieniem (po prawej stronie od bloga patrz i klikaj).

3 komentarze:

przypadkowo pisze...

zgadzam się z absolutnie każdym słowem, zresztą napisałam właściwie to samo :-)

http://przypadkowo.blog.pl/komentarze/index.php?nid=15061198

Filmowe recenzje pisze...

Witam! Chciałem zaproponować wymianę linkiem z Filmowymi recenzjami. Pozdrawiam.

mr. ozu pisze...

ok, chętnie pozdr