wtorek, 16 lutego 2010

Moja krew

Na film szedłem jakiś wściekły i zły. Ogólnie.
Taki też jest główny bohater - wściekły i zły. Zły nie wielkim złem, ale bliższym złości. Ciągłe napięcie.

Nie zachwycił mnie, ale też i nie zmęczył. Scena weselna - ona mnie nie przekonała.

Wyszedłem z filmu z emocjami w głowie i na skórze, płytko, ale zawsze. To lubię po filmach, gdy zostaje mi tak, że na ulicy postrzegam świat jakbym był w tym filmie. Znaczy - zakradł się we mnie, poza rozumowo.

Jest to jeden z filmów, które chętnie będę miał w kolekcji, jak będę udawał się na emigrację. Warszawa, zapisany czas obecny - pod wódeczkę, na wspominki.

Brak komentarzy: