poniedziałek, 28 grudnia 2009

Dom Zły

Poszedłem dwa razy. Za pierwszym na dworze ten mróz minus piętnaście, więc idealnie wpasowywał w klimat, zwłaszcza w początek. Drugi raz już po świętach, kiedy śniegu nie było, wręcz prawie wiosna.

Wszyscy mówili, że film wbija w fotel, wali między oczy itd. No rzeczywiście mocny, ale większe wrażenie, mocniejsze wywrócenie jelit i mózgu miałem po Weselu. Może dlatego, że tamten był pierwszy?

W każdym razie po pierwszym seansie musiałem się napić, o tak, te ilości wódy, które przelewają się przez ekran powalają i zachęcają. Poza tym odebrałem wszystko raczej emocjami (silnymi, z nerwami na wierzchu), skupiłem się na historii (wciągającej). Natomiast za drugim rozkoszowałem się genialną konstrukcją, narracją z trzech, a może nawet więcej kamer (perspektyw), policzmy: najpierw historia Edwarda do wyjazdu w Bieszczady, oczywiście sama noc z Dziabasami, opowieść Zdziśka o pożarach (niby jedna, ale można rozbić na trzy), wizja lokalna, nagrywanie tejże. No to w sumie więcej. Przechodzenie między narracjami - klasa światowa, scenariuszowy majstersztyk.

Galeria postaci do rozpisania na wiele stron. Wiele dzieje się w kadrze, ale na drugim planie i dopiero po jakimś czasie możemy mniej więcej wywnioskować, o czym oni rozmawiali.

Jeśli chodzi również o pokazanie zainfekowania nas komunizmem, to wszystko skupione w soczewce, prawdziwe, do bólu i nie można zapomnieć, że wiele z tych postaci żyje sobie do dziś, nie zapłaciwszy za przeszłość. Pewnie taki prokurator, taki kacyk partyjny... Zresztą - świetny epizod z kawałkiem Dezertera - Spytaj milicjanta. I ta jego prostacka radość z tekstu - bezbłędna.

Symbolika narodzin, mimo całego syfu i nota bene zła, to m.in. nowe otwarcie (my już wiemy, że to dziecko komuny pamiętać nie będzie) i nowy rozdział. Choć ta scena nie bardzo mi zapada w pamięć jak ta, kiedy Dziabas siedzi z siekierą na łóżku zamordowanego syna: najpierw w ciemnościach, po czym cięcie i już jest dzień, a krew lekko zaschła, błoto też i światło dnia obnaża to bez tej nocnej zasłony...
A dwie kolejne to dwie śmierci, dwa mgnienia, bez zapowiedzi (w warstwie wizualnej): Bożeny Dziabas i Grażyny Środoń. To jest mocne.

To tak syntetycznie, bo można by jeszcze paru rozkminek dokonać.

Film świetny. Chyba najlepszy w tym roku, choć (ten typ tak ma) muszę zajrzeć do notatek ;)

ps. ciekawostka: Katarzyna Cynke gra dwie role w filmie. Ktoś zauważył? Bo mi dopiero na początku drugiego seansu coś zaczęło świtać, jak pomyślałem, że szkoda tej aktorki, co gra Grażynę Środoń, że praktycznie nie widać jej, nie ma czasu na rozegranie się i tak przyglądałem się jej twarzy... Zaczekałem na napisy końcowe i tak! To ona: milicjantka Maria Lisowska (w ciąży, z kim - to inny znak zapytania)! Zdziwiłem się, bo zarówno na filmwebie jak i na stopklatce oraz jeszcze w paru portalach w informacji o obsadzie jest tylko wymieniona w roli Lisowskiej. Umiera i daje życie - ciekawe, nieprawdaż?

ps.2: aha, nie spodziewałem się, choć może powinienem - na imdb jest wymieniona poprawnie tj. w obu rolach.

1 komentarz:

Camel pisze...

Na mnie ten film też zrobił piorunujące wrażenie, podobne do tego jakie uczynił poprzedni film Smarzowskiego. Imo, Dom Zły to jaden z najważniejszych polskich filmów tej dekady, a Dziędziel czy Jakubik za swoje role powinni dostać Oskara, klasa światowa!