czwartek, 14 maja 2009

Vicky Cristina Barcelona (la peli*)

Zamiast dokumentów - znów Barcelona, ostatnio zawładnęła mną dość bezceremonialnie i wreszcie dotarłem do Feminy dziś na 21.00. Rzeczywiście to jest słaby film.
Plusy dodatnie
są takie:
- największy plus (i można by przy nim tylko zostać) to piosenka. Pisałem o tym już.
- malownicza oczywiście Barcelona, ale aż do przesady, wręcz nachalnie eksploatowana, z kadrami pełnymi miejsc z przewodników. A dlaczego? A dlatego, że mimo kontrowersji, które budziło to w Katalonii, 1 mln € publicznych środków dał na film Ajuntament (ratusz) Barny** a kolejne 0,5 mln € dorzucił Generalitat czyli rząd kataloński. Razem: 10 % budżetu filmu, więc stąd charakter promocyjny produkcji Woody'ego Allena :)
- Pe czyli Penelope - mam do niej nieukrywaną słabość, lubię jej akcent i jest tu dobra, ale zaraz Oscar? Przesada.
- Javier Bardem - w porzo, ale zagrał na kompletnym lajcie
- jak nie ma Allena, to ktoś go jednak musi reprezentować i tu ma tę rolę Vicky. Da się strawić.

Widać, że i te plusy dodatnie mają tendencje lekko w dół.

A plusy ujemne? Proszę bardzo:
- historyjka nijaka, znaczy niby ważka, a jednak nieważka (tylko ćma)
- gdzie ten Allen? No gdzież ten woltyżer słowa i sytuacji życiowych?
- Scarlett Dżohanson (ja raczej mówię Johanson ale Amerykanie się uwzięli...) - zafrapowała mnie w Między słowami, ale jak się okazuje, chyba głównie dlatego, że niewiele mówiła. Teraz, jak tylko rozchyli swoje zmysłowe usta i niestety wypowie się - budzi moją irytację. Taki kwiatek, maskotka dla całej reszty.
- kompletnie niewiarygodne, głupio uzasadnione zmuszanie do konwersacji w języku angielskim Marii Eleny. Po prostu sztuczne. Daremne.
- narracja - dżizas, por favor! Łopatologia, na skróty i dla leni. Żeby chociaż sam reżyser tym się zajął - mogło być atrakcyjniejsze, wprowadzić jakiś smaczek.

Czekałem, to i obejrzałem, zaległości narosło, czas tak pomyka, myk myk.

*skrót od la pelicula - film po hiszpańsku
** Barna lub BCN - tak w skrócie mówi się o Barcelonie. Nie - Barça, bo Barça to w skrócie FC Barcelona, czyli klub, a właściwie więcej niż klub (més que un club), jak głosi hasło.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

że jak? że słaby film? że słaba Penelope?
mnie ten film urzekł, fabuła świetna, a Penelope elektryzująca. obok Volver to jej najlepsza rola.
w sztampowym pokazaniu Barcelony też jest IMHO metoda. widziałam ten film już z 5 razy :)
o.

mr. ozu pisze...

ej, napisałem, że jest tu dobra. i tyle.
IMHO... nie znałem... ;)
no a metoda to jest - na przyciągnięcie Amerykanów, IMHO...

Anonimowy pisze...

pisze dlugo po zamieszczeniu postu, ale musze:) ogromnie sie ucieszylam, ze komus - tak jak i mnie - nie podobala sie rola Scarlet oraz fakt nadania Pe Oscara za te role; sie nie zgadzam na to!:)