czwartek, 1 stycznia 2009

HNY09

Udało mi się znów rok rozpocząć od kina. Łatwo nie było, a wyboru dokonałem intuicyjnie: "Liverpool" w Muranowie. I to był z jednej strony błąd, a z drugiej dzięki niemu, pruszącemu śniegowi, pustkom na ulicy oraz Beth Gibbons jestem w fazie łagodnego czylautu. A błąd? Powinienem był zaaplikować sobie coś z wykopem, energetyczną bombę, lekkie łatwe i przyjemne. Dostałem za to wysmakowany bezruch, nic-nie-dzianie, latynoską Skandynawię w środku zimy. Dla cierpliwych, niezaspanych, otwartych na leniwe snucie się obrazów.

Dla porządku - we wtorek byłem w Kinotece na "Małej Moskwie". Nie wiem co w tym kinie się dzieje, ale zarządzanie personelem to jest tam dramatyczne. Była otwarta jedna kasa, w kolejce trzeba było stać prawie 40 minut, a chłopiec-kasjer na pytanie kogoś przede mną "O czym jest ten film?" odpowiedział "Nie wiem, ja tu tylko sprzedaję bilety"... Sam film to przyzwoity romans, sprawnie opowiedziany, zagrany itp. (sama końcówka tylko przegięta harlequinowo). Nie żałuję, ale za co nagroda w Gdyni ???

Rankiem - BSO* z "Brokeback Mountain" - Gustavo Santaolalla rulez!



* Banda Sonora Original zwana ścieżką dzwiękową bądź soundtrackiem albo sandtruckiem czyli piaskową ciężarówką albo ciężarną piaskarką - tak mi dziś rano umysł tramwajem jechał.

Brak komentarzy: